Rozdział Dziewiąty

Arena Walki



Grupa ludzi w kapturach zbliżała się do bram Fort Miraż, prowadzona przez jakiegoś zakapturzonego mężczyznę. Dobrze zbudowani osobnicy z lekkim pancerzem i brązowymi pasami w ciemno szarych płaszczach, szli w szeregu po dwóch, przez drogę prowadzącą do miasta. Grupa dwunastu ludzi prowadzonych przez przygarbionego człowieka zatrzymała się. Z za murów miasta wyłonił się srebrny rycerz trzymający kuszę w rękach. Rzekł:
- Czego tu chcecie?
Przygarbiony mężczyzna podniósł głowę ukazując starzejącą się twarz. Spojrzał na rycerza i odpowiedział:
- Ja do króla Algberta. Mam dla niego niespodziankę.


***

Dwóch mężczyzn szli drogą do sali tronowej w zamku Fort Miraż. Zmierzali bogato przystrojonymi korytarzami a do pomieszczeń o białych ścianach przez okna wpadały promienie popołudniowego słońca. Wyższy był przyozdobiony drogą tuniką a niższy miał bogatą czerwoną szatę do samych stóp. Miał też krótko ścięte ciemne włosy. Malowało się na jego twarzy zdenerwowanie. Ten wyższy był łysy i miał przystrzyżoną wystylizowaną czarną bródkę.
- Jak myślisz lordzie Belinardzie? - zapytał niższy - Czy król mnie wysłucha?
- Już ci powiedziałem, że podczas popołudniowego przesłuchania interesantów zgłoszę twoją prośbę - odpowiedział lord Lirius Belinard - A to co król zdecyduję to już jego decyzja mój drogi Queniuszu.
- Ależ lordzie - odrzekł - Pytałem tylko o twoją opinię. Jestem bardzo ciekawy.
- Gdy dojdziemy do sali tronowej to się dowiesz - odpowiedział Belinard - Najpierw król musi wysłuchać wszystkich interesantów. Dlaczego nie zgłosisz swojej prośby w innym momencie tylko teraz przyjacielu?
- Jestem tylko skromnym zarządcą - odpowiedział - Moje słowo nie liczy się jak twoje lordzie Belinardzie. Ty jesteś jednym z namiestników króla i lordem tego miasta. To ty rządzisz tutaj pod nieobecność naszego wszechmocnego władcy. Gdy wstawisz się za mną mam większe szanse.
- Nie wiem czy to tak wiele da. Poza tym nasz władca ma wiele spraw na głowie - odparł namiestnik - Buntownicy, wilkołaki, problemy z kopalniami. Zachód już nie jest taki bezpieczny. Do tego król chce wszystkiego doglądać samemu.
- Jest bardzo dokładnym władcą - stwierdził Queniusz - Ale niemożna wszystkiego zrobić samemu.
- Można - odpowiedział Lirius - Ashfordowie robią to
od półtorej tysiąca lat. Dokładność to ich cecha. Niektórzy twierdzą, że to temu tak długo trwa ich dynastia.

Mężczyźni przeszli przez otwierane z dwóch stron wrota. Weszli do sali tronowej i zobaczyli gromadzących się tam ludzi. Sala była długa na jakieś sto metrów. Na podwyższeniu stał srebrny tron przyozdabiany klejnotami. Był tak duży i szeroki, że można by było na nim siedzieć nawet we dwóch. Mężczyźni przeszli salę i weszli po schodkach na podwyższenie, na którym się on znajdował. Stanęli po jego prawej stronie. Queniusz był tutaj po raz pierwszy. Zauważył boczne wejście równoległe do tego którym wszedł. Potem przyglądnął się tronowi
- Piękny - powiedział cicho do Belinarda spoglądając na tron - Godny królewskiego osobnika.
- Ten tron to jeszcze nic - odparł Lirius nachylając się do zarządcy - Gdybyś zobaczył Aeonowy tron w stolicy. To jest dopiero tron. Ten nawet w połowię nie jest tak imponujący. Ciągnąca się wzdłuż sala miała białe ściany i była przyozdobiona karmazynowymi zasłonami i niebieskimi symbolami ze srebrnym jastrzębiem. Symbolem rodu Ashfordów. Okna były witrażami w jasnych kolorach, przedstawiające kształty ozdobne. Nie oznaczały one jednak niczego. Na końcu były wielkie drewniane drzwi z metalowymi zawiasami również zdobionymi.

Do pomieszczenia bocznymi drzwiami po lewej stronie weszli srebrni rycerze. Odznaczali się jednak innym typem pancerzy, co było widać na pierwszy rzut oka. Najwyższy z mężczyzn stanął zaraz przy tronie po lewej na podnóżu znajdującym się na podwyższeniu. Miał długie ciemne włosy, poważny wyraz twarzy, potężną budowę ciała i jakby białą bliznę przechodzącą obok lewego oka aż do dołu policzka. Jego cera była blada. Obydwoje na niego spojrzeli.
- Ten tutaj to generał Derion Grant - szeptał do przyjaciela Belinard - Zajmuję się ochroną króla i jest jednym z najbardziej zaufanych rycerzy. Jest przywódcą straży króla. Nazywają się srebrnymi paladynami. A on nimi dowodzi. Jest najstarszym z trzech braci, którzy wszyscy razem służą jako srebrni rycerze na wysokich rangach. Derion zastąpił poprzedniego generała, który dowodził paladynami. Tamten uzyskał inną funkcję.
- Dlaczego? - zapytał Queniusz.
- Jego ojciec Cornelius Grant sam osobiście chronił króla - opowiadał lord - To on utworzył paladynów. Sam ich szkolił by skuteczniej chronić króla. Po jego śmierci zastąpił go na tej funkcji inny rycerz. W między czasie Derion został wysłany na szkolenia u mistrzów technik ochronnych. Trenował chroniąc najbardziej zagrożonych osobników za szlachty. Później dołączył do paladynów. W końcu król uznał go za godnego i pozwolił mu przejąć funkcję przywódcy paladynów. Podobno jest najlepszy. Lepszy nawet od swojego ojca - przez te same drzwi,
wszedł stary, posiwiały człowiek, ubrany w złotą szatę, przypominającą tą, którą ma Queniusz. Zajął miejsce stojące na prawym podwyższeniu 
- Oto Ikalis Fery - dodał namiestnik - Jeden z głównych doradców króla. Często z nim podróżuje.

Następny wszedł jakiś ubrany w brązową koszulę i brązowe spodnie chłopak z ciemnymi włosami. Belinard przedstawił go jako sługę Algberta. W końcu Ikalis przemówił oficjalnym tonem:
- Panie i panowie. Lordowie i inni. Oto król Zachodniego Królestwa. Władca sprawiedliwy i lord zdobywca Algbert Ashford.
Wszedł przez drzwi boczne. Mężczyzna mający ponad pięćdziesiąt lat, miał bardzo krótkie siwe włosy i poważną twarz, pokrytą w niektórych miejscach zmarszczkami. Miał na sobie długi fioletowy płaszcz, srebrno czarny kaftan ozdobiony srebrnymi zapinkami z rękawami do nadgarstków. Duże czarne ciężkie buty, czarne spodnie, również zdobione srebrem. Na głowie miał złotą koronę przyozdobioną klejnotami i różnymi kosztownościami. Ona również była przyozdobiona srebrem. Na piersi miał srebrnego jastrzębia w locie. Symbol zachodu otrzymany od jego rodu. Na palcach miał wiele sygnetów o różnych wyglądach i kształtach, zrobione z różnych materiałów. Pierścienie rozmieszczone w dość nieregularny sposób. Jakby to na którym palcu się znajdują było całkowicie losowe. Queniusz tylko zerknął w jego oblicze. Odwrócił głowę od razu onieśmielony majestatycznością władcy.

Wszyscy się skłonili. Król Algbert zajął miejsce na srebrnym tronie.
- Zwróć uwagę na jego pierścienie - szepnął do przyjaciela Belinard - Podobno każdy symbolizuję jedno z podbitych państw. Ashfordowie pokonali ich kilkunastu. Może kilkudziesięciu. Jednak tylko kilku z nich należało do rodu królewskiego. Aliam Ashford kazał sobie robić pierścienie z największych bogactw podbitych królów. Z czasem dochodziło ich i w sumie było ich siedem. Podobno Asfordowie przekazują sobie je z pokolenia na pokolenie, ale nie pytaj mnie jak te pierścienie przeżyły tyle lat, gdyż nie wiem.
- To bardzo ciekawe Liriusie - odszepnął mu Queniusz. Dwójka przeszła na swoje pozycję obok tronu, gdzie znajdowały się krzesła. Król pozwolił skinięciem ręki by wszyscy usiedli. Wszyscy poza rycerzami zajęli swe miejsca.


Król rozpoczął popołudniową audiencje. Podobno zaraz po przybyciu przesłuchiwał nawet ponad dwustu ludzi dziennie. Teraz liczba interesantów zmalała. Monarcha podróżował do wielu miast. Podczas jego nieobecności w danym mieście rządzi nim namiestnik. Algbert miał jednego w każdym mieście. Zawsze podróżował ze swoją świtą i bardzo dużą ilością armii. Atak na niego poza pałacem byłby samobójstwem. Poza tym tylko armie wschodu, lub północy miały by szansę wygrać takie starcie. A podejście blisko niego graniczyłoby z cudem.

Władca był w mieście od dwóch tygodni a więc na dzisiejszej liście było tylko dwanaście ludzi. Król kolejno przesłuchiwał pobliskich farmerów, zarządców i innych mieszkańców. Queniusz i Belinard przyglądali się im i patrzyli jak Algbert dokonuję wyborów zgadzając się na ich prośby, lub nie. Wielu wierzyło, że audiencja u władcy rozwiąże wszystkie ich problemy. Jednak tak nie było. Nadszedł czas na jedenastego interesanta. Był nim kamieniarz.
- ...Otóż miłościwy panie - ciągnął kamieniarz. Queniusz zauważył, że on też nie patrzy bezpośrednio na władcę, tylko w jego kierunku - Brakuję nam ludzi a musimy naprawić wieżę żmii. Takie rozkazy wysłała nam stolica. Jednak nie zdążymy w terminie. Moi wpółbratymcy obawiają się także buntowników i oprychów. Litościwy panie proszę o pomoc. W imieniu moim i moich kolegów.


Po krótkiej chwili ciszy król w końcu przemówił:
- Zgadzam się. Mam dosyć kamieniarzy w Fort Miraż i mogę ci ich przydzielić. Jednak co do żołnierzy. Czy ktoś was zaatakował?
- Nie panie - zmieszany kamieniarz odpowiedział.
- Zatem niema powodu bym wysyłał kogokolwiek - odparł Algbert - Zgłoś się do Iltera Tate'a. On ci przydzieli ludzi. Ikalisie, zadbaj aby go odprowadzono tam gdzie trzeba. Może wsiąść pięciu kamieniarzy. Czy tylu wystarczy?
- Tak, ale...
- Następny - rzekł król a kamieniarz zreflektował się by wyjść dostatecznie szybko by niebyła potrzebna interwencja rycerzy.
- To ostatni - szepnął Belinard do Queniusza - Potem wezmę głos i spytam o ciebie.


Przez wielkie drzwi na końcu korytarza wszedł jakiś stary wieśniak. Miał poszarpane szmaty zwisające na nim. "Jak on może w czymś takim przyjść przed oblicze swojego władcy" pomyślał Queniusz. Dopiero gdy zobaczył, że wieśniakowi brakuję prawej ręki, aż do ramienia, zmienił swoje zdanie o nim. Wieśniak stanął przed królem i padł na kolana jakby już nie miał siły stać. Skłonił się i przemówił:
- Najmiłościwszy panie. Błagam w imieniu moich współtowarzyszy o pomoc. Nasza wioska Razina została zaatakowana przez wilczę plemię. Większość z moich współmieszkańców została zabita, lub porwana w tym też moje córki. Proszę. Wilkołaki okaleczyły mnie, lecz zdołałem uciec. Błagam o pomoc przenajświętszy władco.
Queniusz był pod wrażeniem. Razina była bardzo odległą wioską na południowym-wschodzie Koreny. Fort Miraż zaś leżał w środkowej części regionu, skierowany lekko na południe. Przejście przez taką odległość w tym stanie jest bardzo ciężkim procesem.
- Czy z twojej wioski pozostało jeszcze coś? - zapytał król swym jak zwykle wyniosłym, zimnym tonem, jakby mężczyzna nie opowiadał o masakrze tylko o tym jak nie udało mu się zebrać plonów.
- Nie wiem panie - odparł -  Nie pozostało ich tam wiele, ale wilkołaki ich porwały w tym moje wnuczki. Błagam!
- Ci którzy są już w dżungli zapewne już nie żyją - powiedział monarcha chłodno - Co do ludzi w wiosce wyślę mały oddział rycerzy, aby zabrali uchodźców z tej wioski. Ocenią sytuację i jeśli nic w wiosce nie da się uratować, to jest już dla niej za późno.
- Ale panie - odpowiedział jednoręki - Co z moimi wnuczkami i innymi porwanymi.
- Czyżbyś ogłuchł - zapytał Algbert tym samym tonem
- Wyraziłem się jasno. Twoi współmieszkańcy są martwi. Nie będę wysyłał swych oddziałów w poszukiwania po dżunglach. Jeśli to wszystko, to odprowadźcie tego osobnika do lecznicy. Niech go opatrzą. Ikalisię. Wyślij oddział srebrnych rycerzy do tej wioski i powiedz im, żeby ocenili straty i zaczęli ewakuować innych ludzi. Niech ktoś dostarczy tego człowieka jak się wyleczy do Kirre, albo Ikomni, lub do jakiejś innej wioski, w której stacjonują nasze jednostki.

Queniusz zwrócił się do namiestnika korzystając z małego zamieszania, wywołanego ostatnim interesantem. Rzekł:
- Jak on mógł odmówić? Ten człowiek nie miał ręki. Był zmasakrowany. Jak w ogóle można być tak zimny. Słyszałem, że Ashfordowie żądzą głową nie sercem, ale żeby aż tak być nieczułym?
- Uważaj co mówisz o naszym władcy! - warknął Lyrius - Możesz przez to napytać sobie biedy. To była ciężka decyzja, ale jedyna. Puszcze Koreny są bezkresne. Srebrni znaleźli by najwyżej własną śmierć.
- Ale to wilkołaki - powiedział Queniusz - Oni zabijają w brutalny sposób. Jak można chociaż nie wysłać niewielkiego patrolu, by ich poszukać.
- Po pierwsze to wilki najpierw torturują ofiary - stwierdził namiestnik - Najczęściej brutalny gwałt, albo odcinanie członków dla zabawy - zarządca poczuł zimną lodowa kulę w gardle - Niestety ci ludzi są już martwi. Król o tym dobrze wie.
- No tak - przyznał młody zarządca - Tylko on to powiedział jakby odmawiał przepuszczenia transportu herbaty. A nie skazując niewinnych ludzi na okropną śmierć.
- A czuł byś się lepiej jakby przy tym płakał - odrzekł z sarkazmem Belinard, lecz zanim jego przyjaciel odpowiedział ten uciszył go palcem, gdyż nadszedł czas na ich wystąpienie.

- To już wszyscy - powiedział Ikalis do króla gdy wyprowadzano wieśniaka - Mój panie czas abyś udaliśmy się na sobotnie nabożeństwo do kaplicy. Kapłan już czeka.
- Najjaśniejszy panie - namiestnik zabrał głos wstając - Mój przyjaciel zarządca Queniusz Tarkrim chciałby przemówić. Pragnąłby złożyć ci propozycję.
- Niech zatem przemówi - orzekł monarcha. Zarządca szepnął coś do jednego z swych sług. Starszy mężczyzna wyszedł przez boczne drzwi. Queniusz przystanął u podnóża srebrnego tronu i skłonił się do pasa. Patrząc na dół tronu przemówił:
- Mój królu. Chciałem ci dzisiaj zaoferować moją skromną pomoc. Zgłosił się do mnie człowiek, który jest alchemistą i chcę użyczyć nam swoich usług. Przybył tutaj wraz z kilkoma ludźmi i pozwoliłem sobie go wprowadzić do zamku wraz z niewielkim odziałem, za zgodą lorda Belinarda.
- Teraz to ja jestem władcą zamku - powiedział Algbert nadal spokojnie - Wszystkie takie rozkazy przechodzą przeze mnie a ty wpuściłeś tutaj uzbrojonych ludzi?
Queniusza nie na żarty przestraszył zimny ton władcy. Nie pomogło, że zerknął w jego zimne oczy. Od razu odwrócił wzrok i szybko dopowiedział:
- Proszę się nie martwić najjaśniejszy panie. Są dobrze pilnowani a ten alchemista jest zaufanym człowiekiem.


Usłyszeli jak ktoś wchodzi przez drzwi główne. Wielkie drzwi na końcu sali się otworzyły. Niebieski strażnik wprowadził zakapturzonego mężczyznę, który jeszcze niedawno stał pod bramą wraz z dwunastoma mężczyznami w płaszczach z kapturami. Wszedł wraz z jednym z nich. Mężczyzna był uzbrojony.
- Kto pozwolił aby uzbrojony mężczyzna wszedł do sali tronowej? - zapytał wściekły Derion występując ze swego szeregu.
- To było moje przyzwolenie - powiedział Belinard.
- Proszę się nie obawiać - rzekł starzec. Miał chropowaty głos. Spokojny i pewny siebie - Ta kusza będzie służyła na pokaz a ja gwarantuję, że nic się niestanie.
- Odpowiadasz za nie swoim życiem - rzekł Algbert.
- Tak jest najjaśniejszy panie - odparł - Nazywam się Veilix i jestem alchemistą. Przybywam tutaj by pomóc waszej wysokości w rozwiązaniu pewnego problemu. Otóż słyszałem, że twoja armia panie,  ma problemy ze złapaniem przestępcy znanym jako Ognisty Czarnoksiężnik? Czyż nie tak?
- Co o nim wiesz? - zapytał monarcha.
- Niewiele mój panię. Niewiele - odpowiedział Veilix - Jednak wiem co nieco o czarodziejach i alchemii. Otóż czarnoksiężnik ten słynie z tego, że walczy ogniem i to sprawia, że wygrywa. Jednak jego siła jest jego największą słabością.
Veilix podszedł do świecznika przy ścianie i wyjął zapałki podpalając świecę. Następnie wyjął mały worek i rozwiązał go
- Ogień mój panie ma jedną słabość - kontynuował Veilix - Jeśli niema powietrza, nie może płonąć - wyjął trochę ciemnozielonego pyłu z worka i rozsypał go po płomieniu. Ogień natychmiast został zdławiony - Czy mógłbym wypożyczyć na chwilę jednego ze twych sług panie?


Algbert po chwili zastanowienia, skinął głową na swojego młodego sługę. Ten, niepewnie ruszył w stronę alchemisty.
- Podejdź chłopcze - rzekł Veilix a sługa niechętnie się zbliżył. Rozsypał nad jego głową pył, który wyparował w powietrzu pozostawiając za sobą ledwo widoczną zielonkawą aurę. Veilix odsunął się. Chłopak po chwili zaczął lekko poruszać ustami. Następnie otworzył je i zaczął się rozglądać. Potem poruszał ustami jakby chciał zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie mógł. Zaczął się dusić. Chwycił się za gardło. Wszyscy ze zdziwieniem patrzeli jak sługa krztusi się i nie wiedzieli co się dzieję. Młodzieniec upadł na kolana.
- Jak widzisz najjaśniejszy panie mój pył nazwany przeze mnie pyłem nicości wytwarza tak zwaną próżnię. Nie da się w niej oddychać. Dodatkowo wdychany pył częściowo paraliżuję osobę, która jest w polu jego działania. Mimo tego osoba w kręgu pyłu nie udusi się. Przynajmniej nie szybko. Będzie za to odczuwała ból.
 

Wypchnął sługę z kręgu. Ten padł na plecy i z ulgą zaczął oddychać. Queniusz obserwował jak chłopak kaszlę i próbuje złapać oddech. Alchemista kontynuował:
- Jak widzisz panie pył nicości wysysa powietrze. Ogień nie może płonąć bez powietrza. Wystarczy zaatakować nim Ognistego Czarnoksiężnika a on nie będzie mógł zranić twych ludzi ogniem. Dodatkowo będzie osłabiony i będzie można go łatwiej pokonać. Chociaż nie powinno sprawić żadnych trudności pokonanie go twoim rycerzom, gdy już nie będzie mógł używać magii.
Veilix podszedł do swojego współtowarzysza i wziął od niego kuszę i jeszcze coś co przypominało bełt.
- Oto bełt z pyłem nicości - powiedział Veilix - A oto kusza, która jest dostosowana do strzelania nimi. To jeden z wojowników, którzy są świetnie przeszkoleni w ich używaniu. Zarówno kusza jak i oni są moim podarunkiem dla ciebie panie.
- Czego chciałbyś w zamian? - zapytał władca.
- Tylko byś przyjął mój sposób walki i mych żołnierzy - oznajmił - Oni pokażą innym twoim ludziom panie jak używać tej broni. A jeśli chodzi o nagrodę za złapanie Czarnoksiężnika to chciałbym ją odebrać dopiero i tylko wtedy, gdy mój sposób przyczyni się do jego pochwycenia.
Król Algbert siedział na swym srebrnym tronie przyglądając się podejrzliwie Veilixowi. Nie ufał mu, ale była to bardzo kusząca oferta.



 Część 1

Ergo i Kar siedzieli na koniach i patrzyli z daleka jak blask Fort Miraż rozświetla okolicę. Aby tam dotrzeć musieli minąć rzekę Reygen. Mosty były strzeżone. Podjechali do rzeki, która płynęła przez Korene i stała im na drodze do miasta. Czarnoksiężnik nadal nie wytłumaczył Karowi dlaczego jedzie do miasta w którym znajduje się aktualnie król, co oznacza, że będzie tam cała masa straży. Opuścili skarpę, z której obserwowali i zjechali ścieżką prowadzącą w dół, obok rosnących drzew. Karson zatrzymał się w oddali i został siedząc na koniu w bezpiecznej odległości. Wojownik zostawił z nim swojego rumaka a sam poszedł pieszo. Zbliżał się do wysokiej na trzydzieści stóp budowli, która spełniała funkcje mostu. Była zrobiona z drewna i metalu. Miała kształt sześcianu. Na szczycie stało dwóch niebieskich strażników. Wojownik zakładał, że jest ich znacznie więcej wewnątrz. W górnej, drewnianej części takich budowli, było pomieszczenie zdolne pomieścić spokojnie trzydziestu ludzi. Mogli to być zarówno niebiescy strażnicy jak i srebrni rycerze. Bohater trzymał w ręce worek ziemniaków. Na szyi pod ubraniem miał medalion, magiczny artefakt, który uniemożliwiał rozpoznanie go. Musiał teraz przekonać strażników, że jest tylko kupcem.
- Stój! Kto idzie?! - zawołał patrząc na niego. Był już zmrok, ale było dostatecznie jasno. Pochodnie na dole rozświetliły Szkarłatnego Wojownika.
- Jestem tylko kupcem - powiedział Czarnoksiężnik ubrany w ciemnoczerwony płaszcz z kapturem, który opadał mu na plecy - Chcę przejść i dostać się na drugą stronę.
- Dokąd zmierzasz?! - zapytał strażnik.
- Do Whitreme! - skłamał Ergo.


Strażnik spojrzał na Kara ledwo widocznego w oddali.
- On jest z tobą?! - zapytał a bohater pokiwał głową - To dlaczego nie podejdzie?
- Trochę boi się tego, że możecie wypełnić jego tyłek bełtami - odpowiedział Wojownik i popatrzył na zaciekawionych srebrnych kuszników wyłaniających się z za zenitu dachu mostu - Taka młodzież.
Strażnik wymienił zdanie z kilkoma swoimi współpracownikami. W końcu odpowiedział.
- Nie możemy was przepuścić! Jesteście zbyt podejrzani. Przybądźcie tu jutro rano to pogadamy.
- Niby gdzie mamy spać? W lesie? - zapytał Ergo.
- Nie moja sprawa - odpowiedział strażnik - Wynoście się stąd, albo was powystrzelamy. Ja tu nie prowadzę usług otwierania mostów. To jest...


Zanim skończył zdanie, kula krwistoczerwonego ognia zmierzała w stronę kusznika, który stał na krawędzi dachu mostu. Uderzyła go w twarz a następna już leciała w stronę następnego. Trafiła również w głowę. Strażnik, który rozmawiał z Ergo kazał otworzyć małe bramy. Czarnoksiężnik wiedział jak działa taki most. Ma pomniejsze bramy, które otwierają się, by kusznicy wewnątrz, mogli dosięgnąć potencjalnych napastników pod murem. Dla Wojownika były łatwym dostępem do budowli. Jeszcze zanim się otworzyły, bohater wykonał wysoki skok i wspiął się po krawędziach. Małe bramy otworzyły się w dól robiąc podest dla kuszników. Szkarłatny był pod nimi zanim otwarły się do końca. Strącił pierwszego kusznika podcinając mu nogi własnymi, podczas wskoku na podest. Następnie cisnął żarem magicznie wytworzonym w ręce w drugiego. Strażnik oślepł na chwilę. Wojownik wypchnął go na ziemię wystrzałem z własnej rozkładanej kuszy. Zanim kusznicy z drugiego podestu wycelowali, Czarnoksiężnik był już w środku.

***

Kar z daleka nasłuchiwał jak Ergo walczy ze strażnikami w środku. Obserwował jak czerwone płonienie buchają przez świetliki boczne, spełniające role okien. Słychać było krzyki rycerzy. Atak z zaskoczenia chyba podziałał, bo po jakiejś niecałej minucie odgłosy starcia ucichły.


***

Strażnik który rozmawiał z Ergo stał wraz z dwoma kusznikami i czekał jak przez otwór wyjdzie Czarnoksiężnik. Zrobiło się przez moment cicho. W końcu skinął na jednego z kuszników, który był niebieskim strażnikiem, aby otworzył przejście. Powoli zbliżył się i uchylił klapę. Stał trzymając klapę i rozglądał się celując kuszą.

Kula czerwonego ognia trafiła go z zaskoczenia w głowę. Padł na drewnianą powierzchnię mostu. Szkarłatny bardzo szybko wyskoczył z otworu i stanął na nogach. Drugi kusznik, srebrny rycerz wystrzelił alchemiczny bełt, lecz Wojownik zablokował tarczą wytworzoną magicznie za pomocą swojej bransolety z czerwonym rubinem na rękach. Miał takie dwie na obu nadgarstkach. Zablokował następny strzał a potem wytworzył falę swego ognia i posłał ją w stronę kusznika. Strażnik, który z nim rozmawiał wyjął swój krótki miecz i ruszył na niego. Ten stał i patrzył się jak biegnie. W ostatnim momencie uchylił się na prawą stronę atakującego i wyjął swój miecz z za pleców przecinając nogi strażnika, zmuszając go by klęknął. Stanął za nim i podciął mu gardło swoim krótkim mieczem, wzmacniany czerwonym ogniem, który jakby płynął przez jego ostrzę i był widzialny jakby za szybą, w niektórych miejscach zamiast ostrza. Krew nie przylegała do alchemicznych mieczy, więc Ergo nie musiał nawet czyścić ostrza. Schował je od razu, składając i umieszczając w schowku za dolną częścią pleców. To właśnie dzięki jego umieszczeniu mógł go wyciągnąć znienacka.


Wojownik podszedł do krawędzi i zamachał do Kara. Chłopak ruszył w stronę mostu. Ergo otworzył wrota a Karson przejechał z końmi. Bohater zszedł po moście na drugą stronę i wsiadł na rumaka. Ruszyli w stronę miasta.
 

Karsona dręczyło pewne pytanie. W końcu zdecydował się je zadać:
- Po co ich zabiłeś? Przecież mogliśmy poczekać do następnego dnia.
- Należało im się - odpowiedział Ergo.
- Bo byli niemili? - zirytował się chłopak - Zabijasz każdego kto służy Algbertowi nawet nie pytając kim oni są. Oni też mają dzieci, żony czy narzeczone. To, że służą potworowi nie znaczy, że sami są nieludzcy.
- Kazali przyjść rano - odparł Wojownik - Nie miałem zamiaru ryzykować, że będą nas sprawdzać. Gdyby zobaczył co mam przy sobie to i tak by doszło do starcia.
- A więc wybicie całego pułku strażników mostu uważasz za sposób "po cichu"? - zadręczał pytaniami Karson.
- Lepiej teraz niż w dzień - odrzekł – I nie zamierzam przeprawiać się przez nurt Reygen.
- A - odpowiedział - Więc tamci musieli zginąć, bo tobie się nie chciało przejść przez rzekę?
- Tak - odparł - Jest zbyt głęboka. I wybacz mi że kiedy unikałem ciosów mieczy tych strażników i rycerzy nie zdążyłem zapytać czy są dobrymi ludźmi czy nie.

- A nie pomyślałeś jak się poczuje rodzina zamordowanych? - zapytał oburzony chłopak - Nie obchodzi cię ich cierpienie?
- Nie muszę ci się tłumaczyć - zakończył rozmowę Szkarłatny.

Kar coś wymamrotał. Zawsze uważał, że bohaterowie zabijają tylko potwory. Złych ludzi tylko w ostateczności i samoobronie. Powoli zaczynał wątpić w Ergo. Nie wiedział czy jest on bohaterem, czy zwykłym mordercą.


***

Dotarli do bram Fort Miraż. Stanęli przed bocznym wejściem otoczonego fosą miasta. Czarnoksiężnik po raz kolejny spróbował przekonać strażnika, że jest kupcem. Tym razem ku zdziwieniu bohatera poszło o wiele łatwiej. Nie musieli nawet przekonywać strażników na bramach. Po prostu ich wpuścili. Ruszyli przez obrzeża miasta.
Kar rozglądał się po Fort Miraż. Budynki były z cegły. Zamiast siana na dachu były dachówki. Tak wyglądał prawie każdy dom. Różnica była ogromna. Miasteczka i wsie odróżniały się na pierwszy rzut oka. W oddali było widać kamienny zamek a pod nim domostwa. Ergo tłumaczył Karowi, że są to tak zwane pierścienie. Występują w wielu miastach Algberta. Przeważnie są dwa, plus rezydencja, pałac, albo zamek. Fort Miraż miał wysoki kamienny zamek wzniesiony pół wieku temu.
Zatrzymali się przy jakimś starym budynku. Bohater zsiadł i wszedł do niego. Kar podążył za nim. Budynek był otwarty, choć chłopak nie miał pojęcia co to było. Wojownik zapytany odpowiedział, że to stara biblioteka. Po wejściu znajdowali się w korytarzu. Czarnoksiężnik wszedł do następnego pomieszczenia. Karson wszedł za nim i zobaczył coś, czego nie widział od czasu wyjazdu z Erkhan. Tablica Bohatera. Miejsce na ogłoszenia bardzo niebezpiecznych zadań. Niegdyś używana przez bohaterów, dzisiaj tylko przez najemników, czasami rycerzy.
Tablica była pusta. Ergo podszedł, zaklął i popchnął ją ręką tak, że aż się obróciła parę razy.
- Pusta - rzekł Czarnoksiężnik.
- Co teraz? - zapytał Karson.
- Plan B - odpowiedział.



 Część 2

Szli przez karczmę gdzie upijali się jacyś miastowi lokalni pijacy. Kar stwierdził, że w mieście mają nawet lepszych pijaków niż w miasteczku. Gdy tak na nich patrzył wydawali mu się lepiej ubrani w porównaniu do ludzi z Erkhan. Szkarłatny zapytał o coś barmana i musiał posłać mu monetę, aby ten się zgodził odpowiedzieć. Kar usłyszał tylko imię osoby, którą Ergo szuka.
- Kim jest ten Pilsen - wyszli bocznymi drzwiami i szli w stronę stodoły. Wojownik zdjął medalion - To jakiś twój znajomy jak Dast?
- Nie jak Dast, lecz znajomy - odparł - Otworzył za pozwoleniem króla swój własny klub walki. Użył na to pieniędzy z prowadzenia tej karczmy,
którą otrzymał w posagu od ojca żony. Karczma przynosiła niezłe dochody, jednak to klub sprawił, że stał się bogaty i szanowany mimo, że niema nazwiska.

Kar usłyszał dziwne dźwięki dochodzące z pobliskiej szopy. Weszli do środka i ukazał im się widok niższego tęższego mężczyzny o siwych włosach, wyższego młodszego i umięśnionego mężczyzny a także jeszcze młodszego siedzącego na belce szopy pod ścianą. Poza nimi był tam jeszcze jeden człowiek mający ponad dwadzieścia lat, który wisiał przywiązany za nadgarstki sznurem do sufitu. Był od pasa w górę rozebrany a wysoki umięśniony mężczyzna bił go gołymi pięściami. Wszyscy poza bitym spojrzeli na Kara i Ergo. Czarnoksiężnik przemówił jako pierwszy:
- Witaj Pilsen mam nadzieję, że nie przeszkadzamy.
Niższy mężczyzna się uśmiechnął i odrzekł:
- Nie skądże. Ten miły pan tutaj nie jest zainteresowany oddaniem mi długu, więc trochę go motywuję. Tak, żeby już zawsze oddawał i świecił przykładem dla innych moich dłużników. Co cię tu sprowadza?
- Tablica jest pusta - odparł Wojownik - Potrzebuję zlecenia i mam nadzieję, że masz jakieś dla mnie.
- Nie - odrzekł Pilsen - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Ostatnim razem trzy z pięciu ofert na tablicy było twoje - mówił bohater - Uznałem, że po tym jak zachwalałeś moje usługi będziesz miał dla mnie jakieś zadanie.
- Niestety, ale nie mam - powiedział a wysoki mężczyzna uderzył w żebro cucącego się wisielca - Chociaż może byłbyś zainteresowany walką. Potrzebuję dobrych zawodników. Ty byś się nadał. Przyjdź jutro w południe na targ koło wieży a zobaczysz mój pokaz. Wtedy zapiszę cię na jedną z moich walk. Znajdę coś prostego, tylko musisz dać niezły pokaz. To jak będzie?
- Zastanowię się - odpowiedział Szkarłatny.
- To teraz jeśli mi wybaczysz, mam trochę pracy na głowię - powiedział i wskazał wysokiemu, żeby jeszcze trochę "zmotywował" ich gościa.
- Co to za ludzie? - zapytał Kar gdy wychodzili.
- Pilsen prowadzi arenę walki pierwszym kręgu, chociaż stać go na miejsce w drugim. W jego arenie walczy się bez żadnych broni. To dość popularne rozrywka tutaj. Poznałem go jak robiłem dla niego zlecenia z tablicy bohatera. Ten wysoki to pewnie jego ochroniarz, albo jeden z zawodników. Możliwe, że jedno i drugie. Ten pod ścianą to jego sługa i sekretarz. Pilsen jest tak bogaty, że został lichwiarzem. Ten co wisiał to jego dłużnik.
- Nie powinniśmy mu pomóc? - spytał Kar.
- Nie - odparł Wojownik - Niemożna uratować wszystkich. Poza tym to go nauczy, że pożyczanie u takich ludzi to zły pomysł.


Ergo i Kar usadowili się w gospodzie. Resztę dnia spędzili odpoczywając w niej. Na drugi dzień zwiedzali miasto.
Karson stał i przyglądał się zamkowi widocznemu z oddali. Wojownik stanął przy nim.
- Ciekawe jak długo ten zamek tutaj stoi? - zaciekawił się chłopak.
- Zamek zbudowano pół wieku temu - opowiadał Czarnoksiężnik - To znaczy wtedy skończyli go budować. Tysiąc lat temu to tutaj nawet nie było miasta. Na początku znajdował się tutaj zwykły obóz. Leżał na granicy królestwa Ashfordów. Stacjonowało tu wojsko. Ktoś kiedyś na nich najechał. Odparli atak specyficzną mgłą, która wywołała halucynację u wrogiej armii. Przez to obozowisko dostało nazwę Kamp Miraż. Potem pozostało przetrzymując wszystkie wojny i wzrosło w siłę. Kazano wybudować zamek. Następnie otoczyli miasto murem. Przekształciło się w Fort Miraż. Wojna skończyła się zanim skończyli budowę muru, mimo to Ashfordowie kazali go dobudować.
- Skąd to wszystko wiesz? - zapytał Kar, lecz po chwili sobie przypomniał - A tak. Ty chodziłeś do szkoły.

Gdy nastało południe udali się do centrum miasta, gdzie znajdował się targ, by obejrzeć pokaz Pilsena.
Było tam wiele ludzi prezentujących swoje produkty. Ergo i Kar z wcześniejszych rozmów z mieszkańcami dowiedzieli się, że w tym miejscu dzisiaj wiele ludzi będzie prezentować swoje produkty. Na tą okazję przybyło dużo ludzi do miasta. To wyjaśnia czemu strażnicy tak łatwo ich wpuścili. Nie musieli się nawet przejmować bezpieczeństwem króla, gdyż on znajduje się w zamku, który na pewno jest specjalnie strzeżony. Dwójka minęła stragan ze sprzedawcą reklamującym "Wzmocniciela" różowy płyn wspomagający... różne rzeczy. Sprzedawca wołał:

- Kupujcie "wzmocniciela". Po nim twardy jak zbroja z ithralu a trzyma dłużej niż trytony w wodzie wytrzymują.

Dwa stoiska dalej znajdowało się to należące do Pilsena. Przy jego miejscu stało wielu ludzi. Czarnoksiężnik zrozumiał czemu, jak zobaczył kto jest centrum prezentacji. Wielki mężczyzna, o monstrualnym umięśnieniu z krótkimi czarnymi włosami, stał na podeście. Był wyższy nawet od Ergo a jego mięśnie były gigantycznych rozmiarów. Pilsen stał przy podeście i głośno przemawiał do tłumu.
- Oto Rigor Rozgniatacz. Pochodzi z plemienia barbarzyńskiego ze wschodu z łysych gór. Jest mistrzem areny walki i nie tylko niewiarygodnie silnym, ale też umiejętnym wojownikiem. Jest niezwyciężony i nikt nie może się z nim równać. Przyjdźcie do areny jutro o trzeciej. Będzie walczył z wieloma przeciwnikami.
- On wygląda jakby mógł zabić człowieka dwoma ciosami - powiedział Kar do Ergo a ten odparł:

- Raczej jakby mógł zabić dwóch jednym.
Ludzie cały czas podziwiali Rigora a Pilsen usiadł przy stoliku obok swojego sługi, który wczoraj siedział na belce w stodole, podczas torturowania dłużnika jego szefa. Na stoliku mieli listę osób zainteresowanych walką. Dwójka podeszła do nich.
- Jak podoba się pokaz? - zapytał Pilsen.
- Chciałeś żebym walczył z nim? - zapytał bohater.
- Nie - odpowiedział Pilsen - To tylko moja gwiazda. Walk mam o wiele więcej. Również dla ciebie.
Pokazał mu listę zawodników była dość długa a każdy pod nazwiskiem miał inny podpis. Wojownik uznał, że można spróbować. Wpisał się na listę. Po uzgodnieniu szczegółów dwójka oddaliła się. Pilsen uśmiechnął się do swojego pracownika.
- Wygląda na to, że mamy przeciwnika dla naszej gwiazdy - powiedział.
- A co jak się zorientuję? - zapytał chłopak.
- Zorientuje się - stwierdził mężczyzna - Jak wyjdzie na arenę.


***

Resztę dnia spędzili na zwiedzaniu miasta. Wieczorem wrócili do gospody. Żeby wejść do swojego pokoju musieli przejść przez karczmę, która znajdowała się w gospodzie. Gdy tylko weszli, zobaczyli jakiegoś człowieka kłócącego się z drugim. Po chwili przysłuchiwania się zrozumieli, że jeden był bardem a drugiemu nie odpowiadał jego repertuar.
- Przestań grać - mówił pijany mężczyzna do barda - Bo wsadzę ci tą lutnię w dupę.
- Przykro mi, ale jeśli ci nie odpowiada moja muzyka to wyjdź - odparł bard - Właściciel pozwolił mi tutaj grać, więc nie możesz mi tego zabronić.
- Założymy się pajacu - powiedział wyższy mężczyzna i zamachnął się w barda ręką, chcący go uderzyć. Czarnoksiężnik mu na to nie pozwolił. Wojownik podszedł do kłócących i w odpowiednim momencie zatrzymał rękę atakującego swoim ramieniem, chwytając za staw łokciowy. Gdy pijany mężczyzna spojrzał w stronę Ergo, ten odepchnął jego rękę. Następnie mężczyzna zadał cios w jego twarz, ale bohater zablokował i zanim ktokolwiek mógł stwierdzić co się dzieję, pijany mężczyzna leżał na ziemi. Wstał, przeklął i wyszedł z karczmy. Bard w ciemnym kapeluszu, brązowej kamizelce, w czarnej koszuli i czarnych spodniach, odezwał się do Ergo:
- Dziękuję za pomoc. Jak pan się nazywa.
- Jestem Irwin - skłamał Szkarłatny, gdyż miał medalion i nie mógł wyjawić swojej tożsamości.
- Ja nazywam się Tomson - powiedział bard - I zapewne jak się domyśliliście po mojej lutni, jestem bardem. W podziękowaniu chciałbym zaśpiewać ci piosenkę. Jaką byś chciał.
- Nie! Dziękuję! - odpowiedział Czarnoksiężnik – Nie trzeba.
- Ależ nalegam! - domagał się Tomson - Wyglądasz mi na podróżnika. Zapewne chciałbyś usłyszeć coś o podróżach. Mam jedną na taką okazję.
Wziął lutnię i mimo protestów Ergo w stylu "Nie! Tylko nie to!" zaczął grać. Melodia była wolna i wprowadzała w zadumę. Bard zaczął też śpiewać uzupełniając piosenkę.


 W odległej krainie, na zachodzie, rządzi srebrny król.
On mieszka w swych pałacach, wśród Koreńskich pól.
Na jego chwałę, każdy wieśniak oddaje mu skłon.
Jego ród od zarania dziejów, obejmuje Aeonowy tron.
Włada srebrem i niebieska cieczą od Nieskończonego.
Dzięki swoim srebrnym armią mają go za niepokonanego.
Miasta, wioski i miasteczka do niego należą.
To w niego swoi poddani jak w boga wierzą.

Z oddali na wschodzie pięknem świeci jak gwiazda błyszcząca.
Jej legendarne piękno, niejednego mężczyznę zmąca.
Wspaniała królowa Alektia, piękna pani, władca bestii.
To ona każdemu młodzieńcowi po nocach się śni.

Wśród wietrznych gór, we złotym mieście na północy panuję.
Król Atheron wielki, magią i złotem w swych górach króluję.
Walkirie i serafiny, jego złota armia włada północą.
A na złotym tronie siedząc, szczyci się swą legendarną mocą.

Tylko na południu gdzie żaden nie przeżyję.
Gdyż całe jego zło człowieka natychmiast zabiję.
Kryją się stwory ludziom nieznane.
I pradawne zło jeszcze niepokonane.

W trzech są ludzie a w jednym potwory.
I choć ten kontynent reprezentują kolory.
W Argonie drzemię ciemność i zło nieskończone.
Na cztery kierunki świata, są trzy armię niezwyciężone.

Bard zakończył grać jednym akordem i odłożył lutnię. Kilku ludzi biło mu brawo.
Kwadrans później Tomson, Kar i Ergo pili piwo zakupione dla nich przez barda. Rozmawiali o jego piosence. Karson pytał:
- Nie rozumiem co ta piosenka ma wspólnego z podróżami.
- Ta piosenka reprezentuję cztery kierunki świata moi przyjaciele - opowiadał bard - Pierwsza zwrotka opowiada o zachodzie, gdzie rządzi król Algbert i zasiada na swym Aeonowym tronie...
- Na czym? - zapytał chłopak przerywając.
- Nie słyszałeś o Aeonowym tronie? - zapytał bard a Kar zaprzeczył kiwając głową - To najpiękniejszy tron w stolicy zachodniego królestwa. Jego piękno przewyższa wszystko. W ogóle król Algbert ma tron w każdym większym mieście. Aeonowy podobno jest najpiękniejszy. Druga mówi o królowej Alektii, władczyni wschodu - Jej piękno też jest legendarne.
- Tak? - zapytał Karson - A ja słyszałem, że ona podobno oddaje się komu popadnie.
- Gdybyś był na wschodzie, nigdy nawet nie mów czegoś takiego publicznie - ostrzegał Tomson - Można za to dostać gorszą karę niż śmierć.
- A co niby jest gorsze od śmierć? - zapytał Kar i wypił kolejny łyk piwa.
- Uwierz mi przyjacielu jest - odrzekł bard - Potem piosenka mówi o Atheronie, królu który włada północą. Mieszka w niezdobywanej fortecy, którą jest złote miasto, wybudowane ze złota. No i południe. Na południu są pustkowia gdzie żaden człowiek nie jest w stanie normalnie mieszkać.
- Tak - potwierdził chłopak - O tym słyszałem. Tylko czemu tak jest?
- Dwa regiony na północy są zbyt zabójcze dla ludzi - zabrał głos Czarnoksiężnik - Każdy kto tam idzie, ginie. Prędzej czy później. Nie da się tam wejść i wrócić a co dopiero mieszkać. Dlatego południe jest opuszczone.
Bohater wypił pozostałość piwa z kufla. Bard się go zapytał:
- To jeszcze po jednym?
- Nie. Jedno wystarczy - spojrzał na Kara, który zrobił rozżaloną minę i rzekł do niego: - Nie zamierzam słuchać jak śpiewasz. Jedna piosenka na dzień mi wystarczy.
Wstali i pożegnali się z bardem wracając na górę. Wojownik musiał wypocząć przed jutrzejszą walką.


Część 3

Ergo przygotowywał się w szatni. Wszystko zostawił w gospodzie tylko spodnie koszulę i klejnot wziął ze sobą. Ludzie już prawie weszli na arenę. Kar miał obejrzeć starcie z jakiegoś taniego miejsca na widowni. Wojownik ryzykował, że ktoś go może poznać. Wiedział, że króla nie będzie na tym starciu więc zamierzał zaryzykować wyjście bez medalionu. Zdjął koszulę prezentując swoje wyrzeźbione wieloletnim treningiem mięśnie brzucha i klatki piersiowej a także ramion. Swój czerwony klejnot z symbolem Argoroth pozostawił w szafce, wraz  z ubraniem.

 ***

- Witam srebrnych rycerzy - rzekł Pilsen - Zapowiada się wspaniałe starcie, poruczniku Grant. Co tam u twych braci?
- Itreus poluje na wilkołaki a Derion jak zwykle przy królu - powiedział Tyrrel - Mam nadzieję, że będzie warto.
- O tak. Oczywiście - powiedział Pilsen - Nasz mistrz Rigor Rozgniatacz zmierzy się z bardzo doświadczonym przeciwnikiem. Będzie warto oglądać.
- Oby twój mistrz nie okazał się rozczarowaniem - powiedział Tyrrel Grant .
- Prędzej ten drugi - odparł Pilsen - Ale kazałem Rigorowi bawić się nim dość długo, więc będzie ciekawie. Zapraszam. Przejdźmy do sali.
Tyrrel Grant, porucznik srebrnych rycerzy i stary znajomy Ergo z czasów szkoły z miasta Ithany, wraz z dwoma srebrnymi rycerzami, ruszył przez korytarz do wejścia na widownie areny. Miejsca były zarezerwowane dla najznakomitszych gości. Weszli i zobaczyli ogromną halę wypełnioną po brzegi ludźmi. Na środku areny z piachem leżącym na podłożu porozmieszczane były jakieś kawałki złomu i drewniane konstrukcje niewielkiej wysokości. Teren posiadał liczne wgłębienia. Rycerze zajęli miejsca a Pilsen przygotował się do przemowy.


***

- Co!? Tylko jedna walka!? - Kar siedział na trybunach czekając na starcie i właśnie dowiedział się od innych ludzi, przy których siedział, że Wojownik będzie musiał walczyć z Rigorem. Było już za późno by ostrzec Ergo. Pilsen zaczął uciszać dość głośnych ludzi, by móc przemówić. Hala była tak zbudowana, że jego głos się roznosił po całym jej wnętrzu. Po uspokojeniu ludzi, zaczął przemowę:
- Witam wszystkich na arenie walki! Dzisiaj zobaczymy starcie jakiego nie było jeszcze nigdy! Dziś będzie walczył niepokonany Rigor Rozgniatacz! A jego przeciwnikiem będzie najemnik, który szkolił się w walce wręcz od najlepszych! Dziś zobaczycie najlepsze starcie w historii Argonu!!!
Pilsen wiedział jak rozgrzać tłum. Po jego ostatnim zdaniu tłum zawył. Mężczyzna kontynuował:
- Najpierw wielki i potężny wojownik z północy. Czerwony Morderca!
Wrócił na swoje miejsce obok Tyrrela a krata się podniosła i wyszedł z niej Ergo jeszcze nie wiedząc co go czeka. Pilsen zwrócił się do Granta.
- Najpierw rozgrzewka poruczniku. Obydwoje muszą pokonać dziesięciu ludzi naraz. Jeśli nie zdołają to ci którzy zostaną będą walczyć. Co prawda Rigor zawsze wygrywał rozgrzewki, ale nie walczył z dziesięcioma jednocześnie. To znaczy nie na arenie.
Tyrrel patrzył na wychodzącego Ergo i zastanawiał się skąd go zna. Nie mógł go sobie przypomnieć.
- Kto to jest? - zapytał.
- Nie znam jego imienia poruczniku - skłamał Pilsen - Mogę się dowiedzieć jeśli to takie ważne. Tyle, że jest duża szansa, że dzisiaj zginie, więc wydaje mi się, że niema potrzeby.
Grant podparł się łokciem. Mógłby przysiąc, że skądś zna Czerwonego Mordercę...


 ***

Ergo stał bez koszuli w samych spodniach i bez butów których niemożna mieć przy sobie. Jego owinięte szmatami ręce były domowej roboty ochraniaczami.
Dwie kraty rozsunęły się a z nich wyszło po pięciu ludzi. Wojownik usłyszał jak Pilsen zwraca się do publiczności mówiąc o rozgrzewce, w której każdy z zawodników musi pokonać dziesięciu ludzi na raz. Czarnoksiężnik rozglądał się i widział jak napastnicy go otaczają. Dziesięciu na jednego? To mała przesada. Czterech z nich zaszarżowało a bohater zrobił unik. Wbiegł między porozkładany złom pomieszany z drewnianymi konstrukcjami. Zawodnicy, których miał pokonać, już zaczęli go otaczać.
Zaatakowali a Ergo wspiął się na drewnianą budowlę. Przeskoczył przez nią, ale zanim wylądował, już został otoczony przez zawodników. Stali przez pięć sekund oczekując na tego kto zrobi pierwszy ruch. Był nim Czarnoksiężnik. Posłał kilka różnych kopnięć, które miały na celu zadać uszkodzenia i odepchnąć atakujących. Zablokował dwa ciosy, pierwszego nacierającego z lewej i oddał mu serią ciosów rękami. Kopnął atakującego z prawej prostym wymachem do wewnątrz, używając lewej nogi i trafił w twarz. Odepchnął prostym kopnięciem nacierającego z lewej a następnego, kopnął lewą stopą w podbródek. Innego chwycił po udanym bloku i zgiął go w pół, po czym kopnął go kolanem. Używając go jak obiektu, wyskoczył i przytrzymując się nim, kopnął następnego napastnika, lecz pociągnął trzymanego zbyt mocno, co spowodowało, że obaj się przewrócili. Szkarłatny się przetoczył i wstał. Wstając kopnął w kroczę następnego zawodnika, który chciał zaatakować go na leżąco.Gdy już się wyprostował uderzył kolanem z wyskoku następnego, lecz gdy wylądował, już złapano go we trójkę. Udało mu się wyślizgnąć, zanim czwarty napastnik zdążył dobiec, by pomóc reszcie. Zaczepił go piąty. Dwóch następnych już zbliżało się do nich. Ergo uderzył w twarz pięścią piątego napastnika i przetoczył się przez jego plecy, podnosząc go dzięki rozpędowi i rzucił nim w dwóch zbliżających się. Pobiegł w stronę następnej konstrukcji i przeskoczył  przez nią, lądując na nogach. Nie czekał aż ci do niego podejdą. Podbiegł do kolejnego i dwoma kopnięciami, najpierw w kroczę potem w twarz nokautując go. Para następnych napastników zbliżyła się, lecz dwa szybkie kopnięcia okrężne ich unieszkodliwiły.
Ku zdziwieniu Ergo następny napastnik miał jakąś metalową rurę. Znalazł ją pewnie wśród złomu. Bohater zrobił unik przed zamachem i zablokował następny cios, gdy atakujący chciał go uderzyć rurą poprzez cofnięty ruch ręką, jak w przypadku backfistów. Szkarłatny zablokował atak i odgiął jego rękę, rozbrajając go z broni. Gdy już ją chwycił, uderzył w twarz cały czas trzymanego przeciwnika.
Teraz to on miał broń. Następny zawodnik też miał pręt, ale Czarnoksiężnik przyjął cios na swoją broń i wykonał atak w jego twarz uderzając go nią. Kolejnych czterech znokautował z łatwością, atakując rurą w ich słabsze punkty. Starał się też ustawiać tak, żeby nikt nie mógł go zajść od tyłu. Gdyby była to czysta arena miałby o wiele więcej problemów. Po znokautowaniu czterech, następny zaskoczył go wytrącając mu pręt z ręki. Wojownik uchylił się przed następnym ciosem. Złapał dłoń atakującego i wykręcił ją, po czym obrócił się posyłając cios ręką w nos przeciwnika, by go na sekundę rozproszyć. Korzystając z dźwigni, którą była trzymana ręka wroga, Ergo ustawiony tyłem do niego, rzucił nim w bok i wydarł broń. Natychmiastowo odskoczył od następnego napastnika. Zablokował kolejny cios rurą i uderzył wroga w kolano. Z pozostałymi przeciwnikami rozprawił się w pięciu ciosach na każdego.

Usłyszawszy jak kolejne kraty się rozsuwają, obejrzał się i zobaczył Rigora wchodzącego przez wejście po drugiej stronie. Domyślił się że teraz musi pokonać jego. Wojownik spojrzał mu w oczy. To spojrzenie zostało przerwane, gdyż pozostałe kraty po obydwu stronach się otwarły. Podobnie jak w przypadku Ergo wyszło z nich po pięciu ludzi.
- A teraz rozgrzewka Rigora Rozgniatacza! - zapowiedział Pilsen - Najpierw zmierzy się z dziesięcioma na raz a potem będzie walczył ze swym głównym przeciwnikiem! Czerwonym Mordercą!
"Czerwony Morderca?" Mógł mu przynajmniej wymyślić lepszą nazwę. Ergo zmierzał w stronę Rigora. Zanim doleciał by obejrzeć starcie, u stóp Rozgniatacza leżało już trzech martwych zawodników. Następni już nacierali. Rigor podniósł człowieka i rzucił nim w konstrukcję z drewna i metalu. Zawodnik leciał z taką prędkością, że śmierć nastąpiła natychmiast w momencie uderzenia. Rigor chwycił kolejnego, przyciągnął go do siebie i kopnął kolanem. Następnie rzucił nim o ziemię i dobił łokciem uderzającym w kark. Umięśniony mężczyzna podniósł dwóch na raz za szyję i jedną ręką skręcił jednemu z nich kark. Drugiego trzymanego prawą ręką, uderzył w twarz dwa razy, po czym go wypuścił a ten osunął się na ziemie. Kolejny napastnik uderzył Rigora w brzuch, w jego wyraziste mięśnie, ale mistrz areny nawet tego nie poczuł. Chwycił jego głowę oburącz i ściągnął do kolana, dosłownie zgniatając ją. Podniósł następnego wysoko, ponad poziom swojej głowy i cisnął nim w drugiego, który uciekał. Ergo co prawda zrobił to samo podczas swojej rozgrzewki, ale użył siły rozpędu i grawitacji a barbarzyńca użył czystej siły. Następnie podszedł do wstających ludzi. Gdy jeden z nich próbował go uderzyć, Ten złapał jego rękę. Zaczął ją zgniatać. Po chwili uderzył w jego ramię swoim przedramieniem i złamał ją. Nie czekał. Chwycił tego samego zawodnika od tyłu i skręcił mu kark z dziecinną łatwością. Ostatni wstał i zaczął kręcić przecząco głową, ale barbarzyńca miał gdzieś jego błaganie o litość. Podszedł i podniósł go nad siebie tak jak poprzednio. Tym razem nim nie rzucił. Przyklęknął upuszczając go na kolano, łamiąc mu kręgosłup.


Wszyscy przeciwnicy Rigora byli martwi. Ergo co prawda dokonał tego samego, ale Rozgniataczowi po pierwsze zajęło to o połowę mniej czasu, po drugie mistrz areny nawet nie potrzebował broni. Dodatkowo Czarnoksiężnik wierzył, że miał podczas swego starcia dużo szczęścia. Jego przeciwnikowi natomiast ono do zwycięstwa nie było potrzebne. Masywny mężczyzna spojrzał w stronę Wojownika. Pilsen przemówił zwracając się do tłumu:
- Będziecie świadkami legendarnego pojedynku. Nigdzie nie wychodźcie, gdyż już zaczynamy. Rigor Rozngiatacz przeciwko Czerwonemu Mordercy.
Ergo stał i patrzył na przeciwnika. To nie był człowiek. To żywa maszyna do zabijania. Czarnoksiężnik pożałował, że nie wziął ze sobą klejnotu. Rigor ruszył nacierając na Szkarłatnego. Wojownik odskoczył. Odbił się nogą od konstrukcji i uderzył lewą ręką z wyskoku w twarz Rigora. Ten tylko się obejrzał. Jakby nawet nie poczuł ciosu. Zaczął atakować rękoma. Bohater unikał wszystkich jego ataków, bo wiedział, że nawet jedno trafienie może zakończyć walkę. Gdy mistrz areny wziął większy zamach, Ergo zrobił unik, kopiąc z nisko w staw kolanowy mężczyzny, odskakując za jego plecy na bezpieczną odległość.


Rozgniatacz obrócił się. Zadał cios prawym sierpowym w bohatera. Ten zrobił unik i uderzył go w żebra i twarz. Potem uniknął lewego sierpowego i posłał cios swoim prawym sierpowym ponownie w twarz, dodając niskie kopnięcie okrężne w jego udo, blisko stawu kolanowego. Zablokował potężny prawy sierpowy Rigora i uderzył go w tułów a potem zablokował jego lewą rękę do wewnątrz i dodał kolejne niskie okrężne kopnięcie w udo. Odsunął się, ale barbarzyńca z łysych gór już do niego doskoczył. Wszystkie ciosy Wojownika zdawały się nawet go nie uszkadzać. Szkarłatny odruchowo wykonał proste kopnięcie, lecz nie udało mu się odepchnąć przeciwnika. To jakby Wojownik próbował przepchać nogą murowaną ścianę. Mistrz areny złapał jego nogę. Czarnoksiężnik natychmiastowo podskoczył, odpychając się drugą, która jeszcze znajdowała się na ziemi i wylądował jej kolanem na twarzy przeciwnika. Barbarzyńca chwycił go, gdy ten próbował powtórzyć proces kopnięcia kolanem. Natychmiastowo nim rzucił, zanim zdążył cokolwiek zrobić. Ergo wylądował na jednej z konstrukcji. Było to bolesne, ale wiedział, że musi wstać od razu, albo będzie czuł jeszcze więcej bólu. Rigor umiał przyjmować ciosy. Wojownik wiedział jak uderzać, ale jego wróg był jak głaz.

***

Kar cały czas przyglądał się starciu. Widział jak jego towarzysz podróży się podnosi a Rigor już jest przy nim. Ergo zaczął odbijać ciosy. Chłopak nie wiedział tylko po co. Nie mógł zrozumieć strategi Wojownika "Co zrobią mu kopnięcia w nogę?" Pomyślał Kar. Zobaczył jak bohater obrywa kolejne ciosy. Mimo to nadal walczył. W końcu jednak Rozgniatacz zaliczył kolejne dwa trafienia. Karson musiał przyznać, że Wojownik naprawdę umie przyjmować ciosy. Barbarzyńca uderzył go w twarz a Szkarłatny zdążył tylko zasłonić się ręką. Siła uderzenia wyrzuciła go do tyłu, zakręcając nim w powietrzu, po czym wylądował na plecach, uprzednio się przetaczając. Chłopak prawie przestał patrzeć jak Rozgniatacz podchodzi do Czarnoksiężnika i chcę go kopnąć. Ten w ostatnim momencie przetoczył się i wstał kopiąc przeciwnika w prawy staw kolanowy. Karson odetchnął z ulgą.
Patrzył jak jego towarzysz przeskakuje przez konstrukcję, starając się zyskać bezpieczną odległość. Barbarzyńca był bardzo wytrzymały i zadawał zabójcze ciosy zdatne zabić człowieka za pierwszym uderzeniem. Mistrz areny ominął konstrukcje i był już przy bohaterze. Kolejny unik przed ciosem prawego sierpowego Rigora i Ergo z wyskoku kopnął go okrężnie lewą nogą w przeponę, po czym dodał wzmocnione lekkim wyskokiem, niskie kopnięcie, w jego prawą nogę swoje prawą. Mężczyzna tym razem się ugiął. Kar obserwował jak jego towarzysz podróży odskakuje...

***

Ergo ześlizgnął się z kolejnej konstrukcji. Jego intensywne "pracowanie" nad prawą nogą przeciwnika zaczęło działać. Widać było już efekty. Nawet ktoś taki jak barbarzyńca z łysych gór nie może w nieskończoność wytrzymywać takich ciosów. 
Rigor był już przy nim. Wojownik wykonał kolejne niskie, okrężne kopnięcie prawą nogą w jego prawą i kopnął go jeszcze lewą kolejnym okrężnym kopnięciem. Ostatnie uderzenie nogą zostało przerwane przez Rigora, który go za nią złapał. Zadał mu cztery szybkie, silne ciosy w tułów. Chwycił go za gardło, puszczając jego nogę i zaczynając duszenie, uniósł go w powietrze. Następnie uderzył go pięścią w żebra. Powtórzył cios uderzając w to samo miejsce.
Wszyscy patrzyli jak Ergo jest zgniatany przez potwora. Ten próbował blokować, ale bez skutku. Będąc trzymany w powietrzu nie miał możliwości kontrataku.

Chłopakowi obserwującemu zdawało się, że to już koniec...
Tłum wył głośno. Krzyczeli coś na temat śmierci. Żądali by Rigor zabił Wojownika. Ten jednak czekał zbyt długo. Ze zmęczenia zgiął rękę, którą trzymał Ergo.To był jego błąd. Teraz Wojownik miał okazję by się wyzwolić. Wsadził dwa palce w oczy Rozgniatacza. Ten poluzował uścisk a bohater się wyszarpał lądując na ziemi. Kopnął go w kroczę, przetoczył się do tyłu, wstał i lekko skulonemu przeciwnikowi posłał kolano z wyskoku prosto w twarz.


Barbarzyńca się cofnął chwytając się za twarz. Miał złamany nos. Jak tylko jego przeciwnik się obrócił, Ergo wskoczył na jego prawy staw kolanowy. Rigor przyklęknął. Obrócił się i mimo uszkodzeń dalej chciał walczyć. Był jednak wolniejszy. Czarnoksiężnik zablokował cios spychając jego prawą rękę do wewnątrz przytrzymując ją. Zaczął swoją prawą pięścią uderzać nieprzerwanie w jego wątrobę. Powtarzał ciosy jedną ręką najszybciej i najsilniej jak dał radę. Na końcu uderzył go pięścią w szczękę. Rozgniatacz ponownie się odchylił. Szkarłatny zadał dwa niskie kopnięcia w jego prawe udo i gdy zobaczył, że ten przyklęknął, nadepnął na jego prawy staw kolanowy jakby chciał zdeptać owada. Uderzył go pięścią z wyskoku w twarz. Mistrz areny chciał oddać łokciem, ale bohater zablokował, złapał i rozłożył jego rękę, popychając go na ziemię.
Zaczął uderzać łokciem w jego rękę w stawie, jednocześnie ją naciągając. W końcu po kilku ciosach z wyskoku usłyszał jak coś pękło. Odgiął jego rękę i nadepnął na nią stopą. Ręka się złamała. Rigor zawył z bólu. Mimo to wstał. Chciał uderzyć Ergo, ale ten złapał jego drugą rękę i korzystając z jego rozpędu popchnął go na ziemię i powtórzył proces, tym razem cały czas stopą, łamiąc mu drugą rękę. Odsunął się. Rozgniatacz próbował wstać, ale miał dwie złamane ręce i nogę z uszkodzonym stawem. Szamotał się na ziemi jak ranna sarenka. Był bezsilny. W końcu poddał się upadając i wyjąc z bólu.


Ergo był bez litości. podbiegł do Rigora i kopnął go tak, że ten wylądował na plecach. Zaczął na przemian rękami uderzać go po twarzy. Robił to tak dynamicznie, że nawet jakby barbarzyńca nie miał połamanych kończyn to by nie dał rady wstać. Po jakiejś minucie ciosów Czarnoksiężnik zakończył swoją szaleńczą serię uderzeń. Wstał od nieprzytomnego przeciwnika i popatrzył na tłum.
Ludzie krzyczeli "Wykończ go!" Wojownik mógł go pozostawić przy życiu. Nie zamierzał tego zrobić. Okręcając się wokół własnej osi w powietrzu, wylądował na gardle Rigora stopą, zgniatając ją do ziemi. Jeśli Rozgniatacz jeszcze żył do tego momentu, to z pewnością sprawiło, że przestał. Bohater wiedział, żeby wygrać musi połamać mu ręce i nogi. Ktoś tak wielki miał zbyt wielką przewagę. Na szczęście plan się powiódł. Ognisty Czarnoksiężnik tym razem nie udzielił łaski przeciwnikowi. Udał się do szatni ignorując wiwatujący tłum a Kar ruszał w jego stronę.
Tyle, że nie był jedyną osobą, która zamierzała się spotkać z bohaterem. Tyrrel Grant był już w połowie drogi do jego szatni.



 Część 4

Ergo oglądał swoje poobijane mięśnie. Kolejna noc regeneracji z alchemią i będzie jak nowy. Teraz tylko musi iść uporać się z Pilsenem za to, że go tak wrobił. Ubrał się i wziął swój klejnot.
Drzwi szatni otworzyły się. Szkarłatny nawet nie zdążył wstać a dostał pięścią w już i tak połamane żebra. Dwóch srebrnych rycerzy pochwyciło go. Wojownik zobaczył trzeciego, który wszedł za nimi. Rozpoznał go od razu mimo tego, że dawno go nie widział. Tyrrel Grant. Jego dawny znajomy z czasów gdy mieszkał w zachodnim królestwie. Syn Korneliusa Granta, który często współpracował z jego ojcem. Po odznaczeniu można było poznać, że jest teraz porucznikiem srebrnych rycerzy. Uderzył go w żebra i przemówił:
- Witaj Zerraxar. Zdaje mi się, że znalazłeś się w złym miejscu w złym czasie. Co teraz porabia syn zdrajcy. Posiadacz nazwiska na Z. Podobno można takie sobie kupić na bazarze w Fort Miraż? Tyle, że nikt nie chce je kupić, bo wstyd się tak nazywać.
- Widzę, że nie znudziły ci się dowcipy o nazwiskach Tyrrel - odparł Ergo. Srebrni zmusili go by klęczał. Trzymali go za ręce z tyłu. Mimo tego wiedział, że może w każdym momencie uciec - Poza tym już się tak nie nazywam. Zostawiłem to nazwisko w dzień kiedy twój ukochany król mnie zdradził.


- W sumie ja też bym się pozbył takiego gównianego nazwiska - odrzekł porucznik i uderzył bohatera ponownie - Zaniósł bym cię królowi, ale zawsze chciałem cie zabić. Za to, że mój ojciec został tamtej nocy ranny. Jako, że jesteś zdrajcą mogę to zrobić bez problemu. Zatem żegnaj Zerroxar.

Machnął mieczem w Wojownika. Choć Ergo nie spodziewał się, że Grant będzie go tu chciał zabić tylko, że go zabiorą do króla, to zdążył prysnąć żarem w twarz jednego z rycerzy i wykonać unik przypierając drugiego srebrnego do szafek. Kopnięciem w twarz odepchnął Granta i uderzył prawą pięścią w oczy przygwożdżonego srebrnego a drugiego zahaczył łokciem wybiegając.

Udał się w stronę wyjścia najszybciej jak tylko dał radę. Tyrrel już nawoływał niebieskich strażników, którzy pilnowali tego dnia areny. Krzyczał na nich by odcięli mu drogę. Wojownik wbiegł na wyższe poziomy. Wiedział gdzie znajduje się wejście na dach budynku. Wspiął się na przez świetlik i był na szczycie areny. Wziął rozpęd i przeskoczył na dach pobliskiego budynku Niebiescy strażnicy byli tuż za nim.

Kar został zatrzymany przez Pilsena i czekali teraz w pobliskim pokoju.
- Mówiłem ci! - warknął właściciel areny – Nie pomożesz mu teraz!
- To przez ciebie! - odparł wściekły chłopak - Wrobiłeś go w walkę z tym wielkoludem!
- Ale nie w pościg - odrzekł Pilsen - Z Rigorem poradził sobie nieźle.
Karson wyszarpał się i wybiegł z areny. Wiedział co robi. Chciał przygotować drogę ucieczki dla Ergo. Udał się więc do gospody.


***

Ergo efektywnie i efektownie przeskakiwał przez budynki. Biegł rzez dachy. Gonili go niebiescy strażnicy pokonując tą samą drogę co on. Szkarłatny był właśnie po walce co utrudniało mu wspinaczkę. Przez to było mu ciężej zgubić strażników.
Pędził przez płaski dach i wskoczył na sąsiadujący pokryty dachówkami chwytając się krawędzi. Podciągnął się i już biegł po spadzistym dachu. Strażnicy niezdarnie przeskoczyli i już wdrapywali się za nim. Czarnoksiężnik ujrzał następny budynek, rozpędził się i skoczył. Odległość wydawała się nie do pokonania. Nie doleciał. Mimo to chwycił się krawędzi okna zaraz pod zadaszeniem. Wspiął się po nim i zanim wszyscy strażnicy zdołali dobiec do krawędzi był już na szczycie budynku. Niebiescy nie mieli odwagi, by kontynuować pościg. Zaczęli rozglądać się za zejściem. Bohater przeskoczył już o kilka następnych budynków.
Biegł po kolejnym dachówkowym spadzistym dachu gdy nagle z zaskoczenia niebieska alchemiczna strzała rozbiła się, o kilka cali od jego ramienia. Ergo odruchowo się zatrzymał i stracił równowagę staczając się w dół. Nie mógł wyhamować. Nie udało mu się też złapać krawędzi.


Dzięki tylko i wyłącznie szczęściu spadł na jakąś wejściową altankę. Stoczył się po niej i spadł z mniejszej odległości. Srebrni żołnierze już się zbliżali a Wojownik wstał i pomimo upadku był gotowy do walki. Pierwszy srebrny zaatakował mieczem. Ergo uchylił się, łapiąc jego rękę i uderzył szybko łokciem w twarz napastnika, po czym chwycił jego rękę również swoją drugą i zarzucił przeciwnika na plecy jak worek ziemniaków, przerzucając go przez swój grzbiet, w między czasie rozbrajając go z miecza a następnie zadał mu nim zabójczy cios w twarz. Odwrócił się i odbił atak kolejnego napastnika. Gdy ich miecze odbiły się razem bohater popchnął ramieniem przeciwnika, który wylądował na plecach. Ścisnął miecz. Był to jeden z oręży alchemicznych. Zamiast ostrza w niektórych miejscach widoczny był niebieski płyn. Szkarłatny skupił się na mieczu i po chwili jego wnętrze  wypełniło się czerwonym ogniem, zastępując niebieski płyn. Rycerz wstał. Ergo zaatakował i szybko w kilku ciosach, wytrącił mu miecz z ręki, zadając zabójczy cios poprzez podcięcie gardła.

Przybyli kusznicy. Szkarłatny cisnął mieczem, który obracając się w powietrzu wbił się w rycerza. Drugiego kusznika potraktował kulą ognia, zanim ten zdążył wycelować. Trafiony w głowę przewrócił się. Bohater minął upadającego rycerza z podciętym gardłem, zabrał jego miecz i podbiegł do oszołomionego rycerza, kątem oka obserwując nadbiegających nowych kuszników. Podciął mu szybkim cięciem gardło i zasłonił się nim przed bełtami używając go jak żywej tarczy. Wyrwał mu kuszę i zabił nią jednego z trzech strzelających. Do pozostałych podchodził zasłaniając się żywą tarczą, która się wykrwawiając przyjęła jeszcze po ciosie. Pchnął żywą tarczą na jednego a drugiemu srebrnemu rycerzowi wbił miecz w twarz po czym zadał ostatni cios pierwszemu.
Obejrzał się i zobaczył Tyrrela Granta przybiegającego z grupą srebrnych. Chciał walczyć z Tyrrelem, ale było ich zbyt dużo. musiał znaleźć drogę uciecz...


Przerwało mu uderzenie. Silny ból w i tak już obolałe mięśnie. Uderzenie było tak silne, że obróciło nim w powietrzu. Wylądował na plecach. Rozbiło się jak szklana butelka. Spojrzał na siebie, lecz nie był ranny. Wstał. Wokół niego zaczął roztaczać się zielonkawy pył unoszący się niczym mgła. Stawał się coraz bardziej gęsty z każdą sekundą. Było mu ciężko oddychać. Kolejne kilka strzałów padło pod jego nogi. "Strzały ostrzegawcze?" pomyślał. Srebrni byli blisko. Nie zdąży uciec. Trzeba walczyć. Wiedział co robi ten proch. Rozsypują go by się udusił. Niewiedzą na co go stać. Ergo odpalił dwa krwistoczerwone płomienie na swoich rękach. Jeśli chcą mieć Ognistego Czarnoksiężnika, to go dostaną.

Coś było nie tak. Wojownik to czuł. Jego ogień słabł. Próbował go wzniecić, ale nie mógł. Padła kolejna salwa strzałów. Pył był tak gęsty, że nie dało się przez niego już nic widzieć. Jeden z  pocisków trafił w niego. Przewrócił się. Cały czas się dusił. Brakowało mu powietrza. Nawet jakby wytrzymał bez oddychania, nie miał szans z taką ilością bez swego ognia. Do tego czuł się coraz słabiej. Choć starał się ze wszystkich sił nie mógł wstać. To była słabość ognia. To była jego słabość. Bez powietrza ogień nie może płonąć. Szkarłatny Wojownik nie mógł już zrobić nic.
Świat pogrążył się w ciemności...


***

Ergo obudził się w niewygodnej pozycji. Ciągnęli go chyba w pięciu. Otaczało ich kilku następnych. Gdy odzyskał świadomość zrozumiał gdzie się znajdował.
Była to sala tronowa Fort Miraż. Na srebrnym tronie spoczywał ubrany w srebro i czerń król zachodu. Człowiek, którego bohater poprzysiągł zabić. Jego karmazynowy płaszcz opadał na oparcia boczne srebrnego tronu. Król Algbert. Odkąd ostatnio się widzieli, obydwoje się zmienili. Trzynaście lat. Patrzył właśnie w oczy człowieka, który zamordował mu ojca. Monarcha zachodu. Pieprzony morderca i tyran. Ludzie podobno bali się patrzyć w jego stronę. Jego potęga i majestat sprawiał, że samo spojrzenie króla sprawi, że ludzie drżą ze strachu. Ergo nie czuł strachu. Tylko złość. Zakuli go w łańcuchy. Rozejrzał się. Grupa srebrnych rycerzy w tym Grant i kilku dziwnie ubranych ludzi w zielonych kapturach stali i pilnowali go.
Spojrzał na Algberta. Zastanawiało go jak ktoś tak zły, niszczący narody i mordujący niewinnych może być czczony jak bóg? Stał przed władcą do którego chciał dotrzeć. Osobę którą chciał zabić. Klęczał przed nim w łańcuchach. Pierwszy przemówił Tyrrel Grant zwracając się do króla:
- O mój najmiłościwszy panię. Przynoszę ci Ognistego Czarnoksiężnika. Złapanego przeze mnie.
- Przez ciebie? - wtrącił zakapturzony starzec stojący przy tronie. Ergo dopiero teraz zwrócił uwagę na to kto stoi przy nim. Rozpoznał dwie osoby. Lorda Belinarda namiestnika Fort Miraż i brata Tyrella Deriona, jak zwykle stojącego przy królu. Zakapturzonego człowieka nigdy w życiu nie widział.
- Nikt ci nie zezwolił mówić - oznajmił król zwracając się do Veilixa - Pamiętam o twych zasługach, ale to moi rycerze tego dokonali - zwrócił się do Granta - Kontynuuj!
- Zatem jak mówiłem oto Ognisty Czarnoksiężnik - kontynuował Tyrrel - Znany jest ci zapewne mój panie pod innym imieniem. To Ergo Zerraxar. Syn zdrajcy Igrahima Zerraxara.


Czarnoksiężnik słyszał jak szepty przebiegają przez wielką salę. Cały czas patrzył na króla. Nawet nie zmienił wyrazu twarzy słysząc jego nazwisko. Za to Derion jakby się wzdrygnął. Tyrell podszedł do brata i chciał podać mu klejnot Argoroth.
- Tylko to miał przy sobie mój panie - Veilix podszedł i wyrwał klejnot zanim ten dał go bratu.
- Ja to obejrzę jeśli pozwolisz - powiedział po czym przyjrzał się klejnotowi - To tylko zwykła błyskotka. Nic nie znaczy. Pozwolę ja sobie zatrzymać jako zapłatę mój panię.
- Nie - powiedział król i zwrócił się do Deriona - Zabierz mu to.
Derion łatwo odebrał klejnot od Veilixa, który nie wydawał się być tym zadowolony.
- Ten klejnot ma dawno zapomniany znak - przemówił król - Ten znak to znak wielkiego zła. Muszę kazać go sprawdzić. Jeśli ma coś wspólnego z magią, unicestwimy go. Jeśli nie, wtedy mogę ci go podarować.


Derion podał kamień Ikalisowi a król znów skupił całą swoją uwagę na Ergo. Nikt nie zauważył jak Veilix wychodzi.
- Zdrajca i dezerter Igrahim Zerraxar został stracony - rzekł król Algbert - A ty jesteś winny uprawianiu magii. W imieniu rodu Ashfordów. Skazuję cię na...
- Został stracony? - nikt nigdy nie ośmielił się przerwać królowi w pół zdania. Nikt nigdy nawet nie próbował. Bohater to zrobił trzymając opuszczoną głowę - Został stracony? - Ergo podnosząc głowę spojrzał z wściekłością w oczach - Zabiłeś go osobiście!
- Jak śmiesz tak przemawiać do króla! - podniósł głos Ikalis. Był wściekły. Nawet Algbert zmienił wyraz twarzy, na której była mieszanina złości i zdziwienia. Nikt od dawna nie miał odwagi by mu jakkolwiek się przeciwstawić. A co dopiero mówić na per Ty - Zapłacisz za to!
- Niby czym? - odparł Wojownik - Przecież i tak mnie chcecie zabić?


Po tych słowach jeden ze strażników uderzył go w plecy.
- Przekonasz się - w ustach króla zabrzmiało to bardziej złowieszczo niż tortury u kogokolwiek innego.
- Zabiłeś mojego ojca - powiedział Ergo - Myślisz, że jesteś lepszy. Nikt z was nie jest. Uważasz, że masz błękitną krew a gdy cię rozpruję, zobaczysz, że krwawisz na czerwono - Wszyscy stanęli jak wryci słuchając zuchwałości i obelg Czarnoksiężnika - Spalę ciebie i twój ród. Wszyscy Ashfordowie spłoną płacąc za błędy wszystkich waszych pokoleń. Spalę was wszystkich a potem, przyjdę po ciebie i zobaczysz, że nie jesteś bogiem - przerwał na chwilę spoglądając w oczy króla a potem dodał - I że krwawisz tak samo jak inni.
- Dosyć! Zabić go! - rozkazał król a zmieszani ludzie zaczęli się przystępować do procesu.
- Zabiłeś go! - wrzeszczał  wściekły Ergo - A on cię miał za przyjaciela! Za co!? Za mnie!? Za niego!? Dlaczego śmieciu!? Odpowiedz mi!?
Srebrni stanęli jak wryci. Bohater zaczął płonąć. Czerwone płomienie zaczęły go ogarniać. Nie zdawały się go jednak ranić.


Kajdany roztopiły się w mgnieniu oka. Nagle wstał krzycząc a wielka fala płomieni zdmuchnęła wszystkich. Nie dotarła do króla, ale było tak intensywna, że monarcha musiał odwrócić głowę, nadal siedząc na tronie. Czerwony klejnot rozbłysnął i wyrwał się podlatując samemu do bohatera, który nadal płonął. Wydawał się być w nieopanowanym gniewie.
Srebrni wstali i próbowali go zaatakować. Wojownik zadał cios czerwonym ogniem wytwarzając zabójczą falę zmiatającą napastników i kilku stojących za nim rycerzy. Miotał ogniem na wszystkie strony. Bił nim i kopał a nawet pluł. Nikt z obecnych w życiu nie widział czegoś takiego. Czarnoksiężnik jak żywa pochodnia rozprawił się z ponad tuzinem rycerzy w mgnieniu oka. Z dziką żądzą w oczach spojrzał na Algberta.
Pobiegł w jego stronę i wyskoczył wysoko w powietrze. Król siedział na tronie i tylko patrzył jak ludzka pochodnia leci w jego stronę. Derion zareagował od razu odpychając zakapturzonego kusznika Veilixa, który stał wraz z ludźmi przy tronie, wyrywając mu kuszę. Wycelował i wystrzelił pocisk. Ten wybuchł. Uderzenie odepchnęło Szkarłatnego kilkanaście stóp od celu. Kusznicy poszli w ślad rycerza i zaczęli strzelać roztaczając pył wokół Ergo. Czarnoksiężnik wrzasnął i wyskoczył przez okno z witrażami, rozbijając je na kawałki, pozostawiając salę wypełniającą się ogniem.


***

Kar był w pobliżu zamku. Widział jak czerwone płomienie roztaczają się podpalając Fort Miraż. Widział jak Ergo płonie żywym czerwonym ogniem. Mimo wszystko ruszył za nim. Przez cały środek miasta roztaczała się fala czerwonego ognia. Zgubił go. Podążał jednak za zniszczeniami i ogniem. W końcu go odnalazł. Ergo leżał pod murem oparty o niego. Spojrzał na chłopaka, który siedział na koniu.
Opuścili razem miasto wymykając się w zamieszaniu.
- Co to było? - zapytał Kar. Pędzili przez pola - Wyglądałeś jak żywa pochodnia. To jakaś twoja moc, którą nigdy nie poznałem?
- Tak - odparł - To efekt uboczny używania klejnotu. Pojawia się wraz z gniewem - spojrzał na niego - Gdy kiedyś zobaczysz jak się uaktywnia nie zastanawiaj się. Uciekaj. Gdy ogień przejmuje nade mną kontrolę, jestem w stanie zniszczyć wszystko. Nie panuje wtedy nad sobą.
Pędzili pozostawiając za sobą palące się miasto. Pożar powoli słabł. Mieszkańcy na pewno zaczęli go gasić.
- Do Atleanenu? - zapytał Karson.
- Do Atleanenu - odpowiedział Czarnoksiężnik.


 ***
 
Queniusz wszedł do starego opuszczonego budynku w starej podniszczonej części miasta. W środku stał Veilix.
- Król Algbert chcę cię widzieć - powiedział do niego - Chce coś wyjaśnić.
- Nigdzie nie idę - odpowiedział Veilix - Wiesz jaki był układ. Ty awansujesz za złapanie Ognistego a ja dostaję jego klejnot.
- Sam mi to zaproponowałeś - odrzekł Queniusz - Po co ja się zgodziłem? A ty? Dlaczego tak bardzo ci zależy na tej głupiej błyskotce?
- Nie twoja sprawa - odparł alchemista.
- Król będzie cię o to pytał - odpowiedział - Przykro mi, ale muszę cię przyprowadzić. Czy tego chcesz czy nie - do budynku weszło czterech srebrnych rycerzy. Stanęli za Queniuszem
- Chyba mnie niedosłyszałeś za pierwszym razem - rzekł Veilix - Ja nigdzie nie idę.


Gdyby ktoś obserwował budynek z daleka zobaczyłby dziwne światło świecące wewnątrz. Dobiegłyby go również dziwne hałasy. Veilix był jedyną osobą, która tego dnia opuściła ten dom.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz