Rozdział Czwarty


Mechaniczne Miasto



- Pchajcie! - krzyczał Taron - Dalej! Ma się znaleźć dwadzieścia metrów przed tym murem! Dalej! Nie obijać się!

Pracownicy Tarona pchali wielkie urządzenie. Był to jeszcze prototyp. Maszyna była ciężka i transportowanie wymagało dużo siły. Pięciu wynajętych przez generalnego mechanika mechanicznego miasta pracowników, z całej siły próbowało przestawić wielkie urządzenie. W końcu jego wynalazek znalazł się w wymaganym miejscu. Taron był generalnym mechanikiem, który odpowiadał za badanie mechanicznego miasta, pozostałości po starożytnych rasach, które półtorej tysiąca lat temu, żyły w Argonie.
Urządzenie było gotowe do testu. Taron odbezpieczył maszynę, która była wycelowana w niewysoki gruby mur. Była to balista. Działo służące do roztrzaskiwania bram wroga. Ta balista, była trochę inna niż zwykłe. Zbudowana bardziej z metalu niż drewna. Dodatkowo nie miała załadowanego pocisku. W miejscu gdzie powinien on się znajdować, było coś co błyszczało się na niebiesko i znajdowało się za czymś, przypominającym szkło. Była to alchemia zmiksowana z energią błyskawicy. Była widoczna z za wzmacnianego surowca, który przypominał szkło. Przy budowach broni srebrnych rycerzy, armii króla zachodniego królestwa, używa się tego samego, by utrzymać siłę alchemii i skumulować ją do broni. Pracownicy ustawili cztery "nóżki" maszyny, ale tylko lekko je wbili, gdyż nawet tak ciężkiej maszynie, było ciężko przebić się przez beton, które mechaniczne miasto miało za podłoże. Podłożyli cegły pod wszystkie koła, z przodu i z tyłu. Dołożyli ich po kilka. Ile tylko się dało. Taron po odbezpieczeniu balisty, wskazał na najbardziej muskularnego pracownika, jaki z nim tam wtedy był. Kazał się odsunąć wszystkim innym. Sam zrobił to samo. Jedyną osobą przy broni był teraz muskularny pracownik.

- Odpalać! - krzyknął do niego mechanik. Pracownik nacisnął dwoma rękami na ruchomą część maszyny zamontowaną z tyłu. Była ona jak wielki przycisk. Pchnął go w dół i niebieski, alchemiczny pocisk wzmacniany siłą błyskawicy, wystrzelił w mur. Pomimo wszystkich zabezpieczeń, odrzut był tak duży, że maszyna odleciała do tyłu a pracownik poleciał kilka metrów w tył, lądując na plecach. Nikt z oglądających nawet tego nie zauważył. Wszyscy podziwiali pocisk miażdżący gruby mur, niegdyś zbudowany przez starożytne rasy, zamieszkujące to miasto. Gruby wzmacniany mur, leżał w kawałkach na ziemi. Taron był z siebie zadowolony.
Podeszli do maszyny i zaczęli ją oglądać. Technologia, którą pozostawili po sobie starożytni mieszkańcy Argonu, już dawno zaczęła być wykorzystywana w budowie broni i innych rzeczy, przez ludzi z zachodniego królestwa. Burzowy region Vermilium posiadał trzy miasta, które były pozostałościami po poprzedniej cywilizacji. To mechaniczne miasto, było przy granicy Koreny, dlatego zachodni ludzie, od wieków plądrowali tutaj co się tylko dało. Od niedawna, ród króla Algberta, zaczął się interesować możliwością, którą dawała technologia. Król Algbert, władca zachodniego królestwa podtrzymywał tą tradycję. Miał kilku mechaników, w kilku różnych grupach, w różnych częściach tego miasta. Prowadzili tam różne badania, lub eksperymenty i wynajdowali różne wynalazki. Dowodzący grupą miał tytuł mechanika generalnego. W tej grupie był nim Taron.

- Nareszcie! - Taron podszedł do maszyny zadowolony - W końcu po tylu próbach znaleźliśmy materiał, który zastąpi brakujący metal. Uniemożliwiał on nam pełne użycie tej broni. Teraz tylko...
Gdy mówił, mechanizm w maszynie zaczął się sam obracać. To nie powinno się stać. Mechanik szybko zrozumiał, co się stało. Nakazał by się odsunąć. Maszyna zaczęła pracować coraz głośniej, aż w końcu wybuchła. Wybuch był lekki, ale gdyby ktoś stał blisko mógłby ucierpieć. Nikomu jednak nic się nie stało.
- Co się stało, proszę pana? - zapytał młody asystent Tarona.
- Nie wiem - odpowiedział generalny mechanik - To nie powinno się stać Matianie.
Z maszyny wydobywał się lekki dym. Nie nadawała się już do użytku. Kolejna próba okazała się porażką.

***

Do maszynowni Tarona przybyło kilku srebrnych rycerzy na koniach. Zatrzymali się przed wejściem i zsiedli ze swoich koni, udając się w stronę budynku maszynowni. Srebrne pancerze, lśniły pięknem i emanowały potęgą. Były zdobione różnymi symbolami, które były odznaczeniami i herbami rodowymi, albo opisującymi rangę, czy przynależność do jednostki. Mieli na sobie symbole króla Alberta i jego królestwa. Był nim srebrny jastrząb w locie, widoczny z profilu, na niebieskim tle. Na zbroi był on na srebrnym tle.
Srebrne zbroje składały się z hełmu o okrągłych kształtach, które w tym przypadku tylko jeden z rycerzy miał na sobie. Dwóch płaskich naramiennikach z symbolami zachodu, twardej płyty rzeźbionej pod kształt przodu i tyłu tułowia, która była połączona ciemną kolczugą po bokach a dodatkowo do tego, mieli wysoki kołnierz. Oprócz tego mieli jeszcze osłonę na biodra i kroczę a także miękkie, lecz odporne spodnie z tego samego materiału co kolczuga, chronione płytami na udach i łydkach. Stopy chroniła w całości zbroja. Na rękach rękawice z naramiennikami z tego samego co płyta zbroi. Wszystko to było nie tylko bardzo odporne na uderzenia, ale też dawało dużą mobilność srebrnym rycerzom. W niektórych miejscach na płytach ze srebrnej zbroi, był widoczny jaskrawy płyn, który występował również w ich miecza. Była to alchemia zwiększająca odporność pancerza. Bierna magia wspomagała rycerzy króla Algberta już od dawna.
Nieciężko było odróżnić jednego z nich. Miał trochę inny pancerz i odznaczenia. Był kapitanem. Pilnujący wejścia robotnicy, stanęli na baczność, gdy ich zobaczyli. Rycerze przeszli ignorując ich. Uważali się za zbyt dumnych, żeby im się nawet odkłonić. Przeszli przez korytarze budynku i zawitali w pracowni Tarona. Nie musieli długo czekać, gdyż pracownicy mechanika szybko go zawołali. Nikt nie chciał nawet dawać powodu, by złościć srebrnych. Mechanik miał duży brzuch i był w średnim wieku, ale wydawał się dość umięśniony. Mimo tego, młody, wysoki, czarnowłosy i przystojny kapitan był o wiele groźniejszy od wszystkich osób tu razem wziętych, więc mechanik musiał się go bać. Inaczej byłby głupcem.
Taron przyszedł ukłonił się i powiedział:
- Witajcie. Czym mogę służyć, kapitanie Krulio?
- Jak praca nad wynalazkiem? - zapytał kapitan Krulio - Czy jest już gotów?
- Bardzo mi przykro, ale jeszcze nie - odrzekł generalny mechanik - Robimy co możemy, ale nie da się zastąpić brakującej części. Próbowaliśmy wszystkiego, ale brakująca przekładnia musi być zrobiona z tej samej stali co reszta. Inaczej maszyna tylko się psuję.
- No to macie problem - zmienił ton Krulio - Wiecie dobrze, że jeśli nie uda wam się zastąpić brakującego elementu i maszyna nie zacznie działać, to zostaniecie zwolnieni z tej funkcji i skończycie na wygnaniu.
Taron najwidoczniej się przestraszył, gdyż wiedział, że kapitan nie żartuje.
- Problem w tym, że nigdy nie znajdziemy czegoś na zastępstwo - zaczął – Nie da się strzelać z tej balisty bez tej dodatkowej przekładni. Próbowaliśmy, ale ani zastąpienie jej, ani zmienienie mechanizmu jest niemożliwe. Tylko przekładnia z tego samego szczepu metalu, znajdująca się we wnętrzu mechanicznego miasta, może sprawić by maszyna działała.
- W takim razie dlaczego jeszcze po nią nikogo nie wysłaliście? - zapytał kapitan.
- Wysłałem - odpowiedział Taron - Tylko, że żadna z grup jeszcze nie wróciła. Były cztery. Pierwsza to pięciu moich pracowników. Potem wysłałem dziesięciu. Gdy nie wracali bez wieści, wynająłem paru najemników, którzy przybyli do naszej gospody, ale oni też nie wrócili. Pięć dni temu, kolejna grupa najemników została przeze mnie wysłana i nadal czekam. Po mimo dokładnych map nikt nie wraca. Tam musi coś się dziać.
- To jest twój problem - powiedział chłodno Krulio - Osobiście powiedziałem królowi Algbertowi o twoich dokonaniach. Jeśli zawiedziesz, to wyśle cię na burzowe pustkowia Vermilium bez możliwości powrotu. A żeby zmniejszyć twoje szansę, osobiście odetnę ci ręce i wydłubie oczy. Wtedy na pewno długo nie pożyjesz.

Taron przełknął ślinę.
- Jest nadal szansa, bym mógł czymś zastąpić tą przekładnie - powiedział przerażony - Potrzebuje czasu!
- Masz dwa tygodnie - powiedział kapitan - Jeśli nie zrobisz żadnych postępów, to zostaniesz wygnany. Tego życzy sobie król Algbert. Nie jesteś niezastąpiony. Jest już późno. Jutro zaglądniemy i obejrzymy maszynę. Na razie jednak udamy się do karczmy. Oczekuj naszej wizyty jutro z rana.
- Tak jest kapitanie! - przytaknął mechanik. Rycerze wyszli. Taron czuł się jakby wydano właśnie na niego wyrok śmierci.
Rycerze wyszli z maszynowni i weszli do karczmy, która znajdowała się obok. Było późno a wieczorami bawili się tam najemnicy i pracownicy, którzy mieli wolne. Pili i Bawili się z lokalnymi prostytutkami, które karczmarz sprowadzał. Pracowały tutaj jako kelnerki. Rycerze zostali ugoszczeni przez niego i rozpoczęli zabawę. Chcieli się odprężyć po długiej podróży.

- Jak testy? - zapytał Taron. Stali w pomieszczeniu w swojej pracowni - Powiedz mi, że coś mamy Matianie!
- Niestety - odpowiedział Matian - Pierwszy materiał zawiódł. Nie przeszedł nawet najłatwiejszego testu. Nie warto nawet próbować.
- A drugi? - spytał mechanik.
- Zaczęliśmy, ale nic z tego też nie będzie - odrzekł pomocnik - Ten pierwszy jest wytrzymalszy.
- Niedobrze - powiedział zaniepokojony o własne życie Taron - Niedobrze. Powoli kończą nam się możliwości. Próbowaliśmy wszystkiego.
Pomocnik nie zdążył odpowiedzieć, gdyż wbiegł do pomieszczenia jeden z pilnujących wejścia pracowników. Był zdyszany.
- Wrócił - wysapał - Jeden z najemników wrócił. Jest na zewnątrz.

Taron i Matian pobiegli przez korytarze i wyszli na zewnątrz. Zobaczyli leżącego na ziemi zakrwawionego mężczyznę. Mechanik ledwie go poznał. Był to jeden z najemników, których wysłał pięć dni temu po przekładnie. Miał liczne rany i nie miał prawej ręki. Podszedł do niego. Pamiętał jego imię więc zapytał:
- Co się stało Letjuszu? Masz przekładnie? Gdzie reszta?
Kapitan Krulio właśnie dołączył do zgromadzenia i przyglądał się obydwu mężczyzną. Ranny najemnik z trudnością był w stanie wydać z siebie jakiekolwiek słowa. Mimo to próbował:
- Nie żyją. Nie mieliśmy czasu... nawet szukać urządzenia. Zabił... Zabił ich wszystkich. Byliśmy... Bez szans.
- Kto!? - zapytał mechanik - Kto ich zabił!? Co tam się stało!?
- To był... - odkaszlnął krwią najemnik - To był... metalowy potwór - stracił przytomność. Taron kazał go zabrać do leczniczej części maszynowni. Mechanik i kapitan wymienili spojrzenia. Jeśli faktycznie w fabryce było coś, co mogło z łatwością zabić grupę wyszkolonych najemników, to szansę mechanika na przeżycie zmalały prawie do zera.



 Część 1

Niebo było jak zwykle ciemne i zachmurzone. Nie wiadomo do końca czemu tak się działo, ale w Vermilium, niewielkim regionie, należącym do króla Algberta, zawsze i nieustannie były burze. Błyskawice w tej części regionu, były rzadsze niż w centrum, więc nie było problemu, aby się przemieszczać. W dotarciu do mechanicznego miasta nie sprawiały kłopotu a prawdopodobieństwo, że uderzy w ciebie piorun, była nieduża. Ergo znany jako Ognisty Czarnoksiężnik, pędził na soraku, mniej uczęszczanymi trasami, aby nie zwracać na siebie uwagi. Zmierzał do miasta, by móc kontynuować swoją podróż mającą na celu odnalezienie dwunastu zaginionych klejnotów Argoroth, ukrytych gdzieś w Argonie. Musiał przemierzyć przez całe Vermilium, by dostać się do celu. W tym wypadku jedyny przedmiot, który umożliwi mu przedostanie się przez ten region bezpiecznie, znajduje się w mechanicznym mieście. Chciał uniknąć spotkania ze srebrnymi rycerzami i innymi siłami króla Algberta, bo to zawsze powodowało problemy. Jechał na soraku. Zwierzęciu unikalnym, występującym tylko w Argonie. Przypominało krzyżówkę strusia, kangura i konia. Różnokolorowa sierść i futro w okolicach ciała, gdzie kończyła się długa szyja. Niewielki grzbiet, umożliwiający siedzenie na nim tylko jednej osobie i długie umięśnione nogi. Ich tył był zakończony puchem, który przypominał pióra. Soraki były bardzo dobrym środkiem transportu. Szybszym niż koń. Jednak na długie dystanse były średnio zdatne. Szybko się męczą i muszą coraz częściej odpoczywać. Konie w przeciwieństwie do nich, mogły przenosić większe ładunki i na dłuższy dystans. Dodatkowo soraki miały miękką skórę, więc nie wymagały osiodłania.

Opuścił ciemne kamienne pola, którymi zmierzał i wjechał powoli do mechanicznego miasta. Jechał pomiędzy metalowymi podwyższeniami i kilkoma niskimi budynkami, od półtorej milenium niezamieszkanymi. Ludzie bali się tu mieszkać, nie tylko ze względu na wyładowania elektryczne, ale też na strach przed nieznanym. Miejsce to było więc opuszczone. Tak się przynajmniej Ergo zdawało. Nagle strzała, uderzyła prosto w jego soraka i zrzuciła go ze zwierzęcia. Wstał rozejrzał się i zobaczył, że na betonowych podwyższeniach zaczęli pojawiać się ludzie, wychodzący z za budynków. Jego sorak leżał na ziemi martwy. Po ich ubiorze, można było się domyśleć kim byli. Trafił na rozbójników. Jakiś lokalny gang przestępców. Był to zaplanowany atak. Celowali w Szkarłatnego Wojownika z kusz i strzelb. Niektórzy mieli łańcuchy jako broń. Jeden z nich kręcił swoim, zataczając nim poziome koło w powietrzu. Otoczyli go. Czarnoksiężnik stał na środku, bez możliwości ucieczki. Kręcący łańcuchem był dość młody i miał blond włosy. Przemówił:
- No proszę. Któż to dzisiaj zawitał, aby obdarować nas wszystkim co ma przy sobie. Przykro mi podróżniku, ale wszystko co masz jest teraz nasze. No chyba, że wolisz opcje numer dwa. My cię zabijamy a i tak bierzemy sobie twoje rzeczy. Jak będzie?
- Opcja numer trzy - odpowiedział bohater - Wy się wynosicie a ja pozwalam wam żyć - Wojownik nie planował oddawać swojego sprzętu. Grupa zaśmiała się z niego. Najwidoczniej myśleli, że żartuję.
- Czy ty w ogóle wiesz kim my jesteśmy? - zapytał blondyn z łańcuchem. Wydawało się, że jest on przywódcą tej grupy.
- Lokalnymi zbieraczami złomu? - zapytał drwiąco, rozglądając się po wszystkich zbirach. Grupie nie było do śmiechu, więc Wojownik uznał, że udało mu się ich obrazić.
- Widzę, że jesteś odważny - powiedział blondyn. Zatrzymał łańcuch i skinął głową w stronę swoich kolegów, po czym zeskoczył na poziom Wojownika - Albo raczej głupi.


Pierwszy ze zbirów zaatakował w niego łańcuchem. Czarnoksiężnik złapał łańcuch, blokując go swoja ciemno złotą bransoletą z czerwonym rubinem. Normalnie używał jej magicznych zdolności, które umożliwiają wytwarzanie czegoś w rodzaju tarczy, ale tym razem użył jej jak zwykłej bransolety z metalu, przyjmując cios lewą ręką i łapiąc łańcuch prawą. Otoczył go wokół swojej prawej ręki i trzymając łańcuch, pobiegł na następnego nacierającego na niego wroga. Kopnął go dwiema nogami po kolei, wykonując pełny obrót z niewielkim wyskokiem, co pociągnęło trzymającego z drugiej strony łańcuch napastnika. Zbir wypuścił łańcuch z ręki przewracając się i padając na twarz. Uniknął ciosu z prawej pięści następnego i zawiązał łańcuch wokół jego ręki. Zarzucił sobie na pięść ten sam, cały czas trzymany łańcuch i uderzył pięścią z łańcuchem w twarz wroga. Zawiązał łańcuch wokół jego szyi i pociągnął go w dół przetaczając się przez jego plecy, unikając bandyty z nożem, który chciał do niego podejść. W ten sposób, przestępca musiał najpierw obejść swojego kompana.
Zadał boczne kopnięcie kolejnemu podchodzącemu i kopnął powiązanego wroga, ostatecznie puszczając łańcuch. Zbir z nożem zadał cios Ergo, ale ten zblokował wyrywając mu nóż skomplikowanym ruchem, rzucając atakującym o ziemię. Rzucił odebranym nożem w innego napastnika  trafiając. Wiedział, że teraz jest łatwym celem dla kuszników, którzy nie atakowali na początku. Przestępcy najpierw chcieli się z nim pobawić, jak wszyscy, którzy myśleli, że przewaga liczebna to wszystko. Lewą ręką zablokował plecy i jego bransoleta uchroniła go przed strzałami z tyłu, rozciągając jakby tarczę z czerwonego szkła. Rozszerzała się i zwężała obejmując całą powierzchnie jego ciała. Prawą sięgnął po swoją kuszę, która się rozłożyła. Zamiast strzały zapłonął w jej miejscu czerwony ogień, który przybrał postać strzały. Wystrzelił zmechanizowaną kuszą kilka celnych strzałów, eliminując strzelców i kilku zbirów, zostawiając przemądrzałego bandytę z blond włosami na końcu. Obrócił się i powtórzył proces bez zmieniania rąk. Zastrzelił dwóch kuszników i jednego zbira z łańcuchem.

Otoczyli go trzej bandyci. Dwóch z nich, w tym blondyn, mieli łańcuchy. Trzeci podniósł łańcuch po poległym, ustrzelonym towarzyszu. Wszyscy trzej zaczęli kręcić w powietrzu nad głową swoimi łańcuchami. Ergo mógł zacząć strzelać, ale schował kuszę. Wiedział że nią będzie ciężej zablokować w razie ataku. Jego tarcza działała tylko na pociski, więc nie zda się nic na ataki łańcuchami. Pierwszy zaatakował przywódca. Wojownik wyciągnął z za siebie swój rozkładany miecz. Trzymał go przy dolnej części pleców, więc nie musiał sięgać daleko. W niektórych miejscach, zamiast ostrza, na mieczu, podzielonym na pięć sekcji, było widać czerwone płomienie zakryte jakby za szybą. Normalnie było to miejsce, gdzie wlewa się alchemiczny płyn. Bohater nie miał tam płynu, tylko swoje krwistoczerwone płomienie, przelewane do miecza, za pomocą magii. Zadał cios odcinając łańcuch. Kopnął w kolejny prawą nogą, kopnięciem do wewnątrz, co bolało, ale dzięki ciężkim butom, wcale nie tak bardzo. Pozostając w ruchu uniknął trzeciego łańcucha. Nadepnął na łańcuch leżący na ziemi i uniknął następnego ataku schylając się. Wypuścił z pod stóp łańcuch, podbiegając do jego właściciela i kopnął go okrężnie z wyskoku. Wyciągnął kuszę, strzelił do drugiego i podbiegł do blondyna, któremu obciął łańcuch mieczem. Przywitał się z nim kopiąc go efektywną wersją kopnięcia okrężnego z lekkiego wyskoku. Zmienił nogę i kopnął dwa razy tą samą nogą, okrężnym kopnięciem w tułów i głowę, nie opuszczając nogi między kopnięciami. Wykończył zbira kopnięciem z pół obrotu. Blondyn upadł.
- Miło się z wami spędza czas chłopaki - zadrwił z nich Ergo - Ale muszę iść, bo zabiliście mi transport i muszę nadrobić drogi - Wojownik zaczął powoli iść. Niektórzy z przestępców zwijali się na ziemi z bólu. Inni uciekli, lub zaczęli uciekać. Paru innych nie żyło. Zabici przez jego ogień wystrzelony przez kuszę. Mieli za mały pancerz, lub brakło im szczęścia. Nie obchodziło go to. W końcu sami go zaatakowali.
Opuścił miejsce i udał się w głąb mechanicznego miasta.


***

Szkarłatny Wojownik zbliżał się do maszynowni mechanicznego miasta. Wiedział mniej więcej gdzie to miejsce się znajduje. Udało mu się trafić bez problemu. Na wejściu stało dwóch zwykłych mieszczan. Obdarte ubranie i niechlujny wygląd, raczej nie świadczył o tym, że będzie ciężko przejść przez wejście, które tak pieczołowicie strzegą z butelką jakiegoś trunku w ręce. Ergo preferował przejść bez niepotrzebnego rozgłosu. Ostatnio ta strategia wychodziła mu raczej miernie. Podszedł do pilnujących wejścia. Ci oczywiście zaczęli mu się przyglądać. Próbował przejść obok nich tak po prostu, ale pierwszy zatrzymał go ręką.
- A ty tu czego? - zaczął - Ktoś cię tu zapraszał? Tu jest wstęp wzbroniony!
Bohater wyjął z ekwipunku dwadzieścia złotych talonów i dał mu je. Bez słowa ruszył, ale mężczyzna znów dostawił rękę. Ergo spojrzał na niego. Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. W końcu mężczyzna przemówił:
- Dwadzieścia od jednego - powiedział uśmiechając się. Wojownik zapłacił drugiemu i wreszcie pozwolono mu przejść. Minął korytarze i wreszcie doszedł do pierwszego większego pomieszczenia. Był w nim Taron. Generalny mechanik, stał przy stole i tłumaczył coś kilku swoim asystentom. Obrócił się, spojrzał na Czarnoksiężnika i zaskoczony powiedział:
- Kim jesteś!? Jak tu wszedłeś!?
- Dałem tym dwóm kretynom przy wejściu po dwadzieścia Talonów - powiedział Ergo - Musisz się czuć bardzo bezpiecznie przy takiej obronie.
- To miejsce należy do króla Algberta - powiedział Taron - Proszę wyjść.
- Nie martw się - odrzekł - Gdybym przyszedł cie zabić, nie rozmawiał bym z tobą.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Potrzebuje piorunochronu - odparł bohater.

Taron zaśmiał się drwiąco.
- Czy ty sobie myślisz, że my tutaj jesteśmy sklepem - rzekł - My pracujemy w imieniu króla Algberta. Zaraz wezwę niebieskich strażników, albo nawet srebrnych rycerzy. Nie masz z nimi szans. Zabiją cię w mgnieniu oka.
- Już walczyłem z nimi i jeszcze żyje - odpowiedział Szkarłatny - To jak będzie. Co chcesz za ten piorunochron?
- Spróbuj sobie wyrwać jeden ze szczytów miasta i przerobić - odrzekł- Ja ci nie zamierzam dać naszego. Poza tym, po co ci on. Na burzowych pustkowiach nie da się przeżyć. Nawet z piorunochronem.
- O to już będę się martwił sam - odparłł Wojownik - To jak? Co za niego chcesz? Pieniędzy?
- Nie obchodzą mnie pieniądze tylko... - mechanik przerwał na chwile i się zastanowił - Co powiesz na przysługę za przysługę? Ty pójdziesz w głąb miasta i zdobędziesz coś dla mnie a ja ci odstąpię jeden piorunochron. To niebezpieczne, ale jeśli faktycznie jesteś taki dobry jak twierdzisz, nie powinieneś mieć z tym problemów. Co ty na to?
- Może być - odrzekł - Co mam przynieść?
- Przekładnie - odparł Taron - Pokaże ci jak to wygląda, ale musi być z tego samego materiału. Inaczej nici z umowy. I musisz ją zdobyć w pięć dni. Jeśli się spóźnisz... Powiedzmy, że umowa wygaśnie. Podróż zajmie ci niecałe dwa dni w jedną stronę. Jeśli nic cię nie zatrzyma to zdążysz. Dam ci mapy i wszytko czego potrzebujesz. No i oczywiście musisz wyruszyć jeszcze dziś. Zgoda?
- Mogę wyruszyć nawet teraz - zaproponował.
- Tylko potrzebujesz jeszcze kogoś drugiego - odpowiedział mechanik.
- Niby po co? - zapytał Wojownik - Sam sobie poradzę.
- Nie o to chodzi - odrzekł mechanik uśmiechając się - Musisz mieć kogoś jeszcze. Inaczej nie wejdziesz do fabryki gdzie znajduje się przekładnia. Zapewne nie znasz nikogo w okolicy, więc możesz udać się do karczmy obok i kogoś wynająć.
- Niech ci będzie - rzucił zawiedziony. Wolał pracować sam - To może być ktokolwiek. Tak?
- Tak. Byle miał ręce i nogi - odpowiedział Taron - No, ale trochę mózgu i mięśni też by się przydało. To niebezpieczna podróż.
- Wynajmę kogoś - zgodził się - Tyle, że ty płacisz. Pięćdziesiąt talonów.
- Co? - zapytał zdziwiony mechanik - Aż tyle?
- Tak - 
odparł Ergo - Aż tyle.
- Niech stracę - powiedział - Ale ani grosza więcej.
- Dobrze - zgodził się - I piorunochron dla mnie. Po wykonaniu zadania. Wrócę jak tylko kogoś wynajmę.
- W porządku - mechanik patrzył jak bohater wychodzi. Jedna osoba miałaby dokonać tego, czego nie mogła cała grupa. Musiał być pomylony. Nie było szans, aby to się udało. Wysyłając go tam przynajmniej będzie miał spokój. Ma na głowie teraz ważniejsze sprawy. Jak zastąpić czymś przekładnie i przeżyć. Wojownik w jego oczach, już został spisany na straty.


***

Ergo wyszedł z pracowni Tarona. Minął dwóch złośliwie uśmiechających się mężczyzn. Jeden rzucił coś w stylu "Zapraszamy ponownie!". Ignorując to, poszedł do karczmy. Potrzebował piorunochronu. Urządzenie było jedynym obiektem, który umożliwiał przejście przez burzowe pustkowia Vermilium. Vermilium nie różniło się bardzo od Koreny i Orthanosu. Było czymś w rodzaju krzyżówki pierwszego i drugiego. Vermilium było jednak unikalne pod względem ładunków elektrycznych w chmurach. W Tym regionie od zawsze występowały nieustanne burze. Niebo ciągle było przykryte ciemnymi chmurami. W nich można było zobaczyć co chwile pojawiające się, niebieskie wyładowania. Dojście do mechanicznego miasta było w miarę bezpieczne, jednakże przejście przez burzowe pustkowia, czyli centrum Vermilium, dawały prawie zerowe szanse na przeżycie. Wyładowania elektrostatyczne, czyli błyskawice, uderzały co po chwila. Podczas normalnych burz, szansa dostania piorunem, będąc na środku pola jest bardzo niska. Jednak na polach burzowych szansa ta, jest wręcz gigantyczna. Mechaniczne miasto chronią piorunochrony. Kolejna pozostałość po starożytnych rasach. Są zamontowane nad budynkami. Niektóre przyciągają pioruny i ładują różne urządzenia. Tak udało się odkryć ludziom w Argonie energię elektryczną i jej zastosowania. Inne piorunochrony działają na odwrót. Zamiast przyciągać błyskawice to je całkowicie odpychają. Mechanicy króla Algberta posiadają wersje przenośne, przerobione z dachów mechanicznego miasta. W ten sposób, można przejść przez burzowe pola z łatwością, bez ryzyka porażenia. Chociaż i wtedy to miejsce jest niebezpieczne. Nie bardziej jednak niż inne miejsca, w których był Ergo. Jest to rzadki wynalazek, ale Wojownik musi jak najszybciej dostać się do sąsiedniego regionu. Obejście go jest też dla niego opcją, ale bohater rzadko wybierał najprostsze drogi. Poza tym, obejście trwało by przynajmniej trzy razy tyle.

Wszedł do karczmy. Było przed południem i nie było w niej wielu ludzi. Mimo to kilku pracowników i najemników bawiło się pijąc, lub po prostu jedli posiłek. Po ubiorze rozpoznał siedzących w dalszym stoliku najemników. Minął trochę za skąpo ubraną kelnerkę, która zmierzała w stronę klienta. Podszedł do stołu i powiedział:
- Potrzebuje kogoś wynająć do podróży w głąb miasta. Wyprawa po pewną część. Jest ktoś zainteresowany?
Najemnicy popatrzyli na niego a potem wymienili spojrzenia. Następnie wszyscy wybuchli śmiechem.
- Dobre - powiedział jeden z nich - Dawno nie słyszałem lepszego dowcipu.
- Ja nie żartowałem - powiedział
Czarnoksiężnik - Naprawdę chcę kogoś wynająć. Jedną osobę. Pięćdziesiąt złotych talonów. Płatne po wykonaniu zadania.
- Chociaż płaciłbyś tysiąc, to nie jest tego warte - powiedział najemnik, który stał przy stole rozmawiając z siedzącymi - Nikt nie pójdzie tam, bo to samobójstwo. Nie ważne ile zapłacisz. Życia sobie nie kupie za to.
- Cztery grupy! - zabrał głos jednooki najemnik - Wszystkie nie wróciły. Tylko jeden z nich. Umarł tej samej nocy. Jego rany były zbyt ciężkie. Niema szans, że znajdziesz kogoś tak szalonego, aby tam z tobą poszedł. Za żadną cenę.
- Mówił coś o czymś... - powiedział brodaty najemnik - O jakimś metalowym potworze.
- Majaczył coś - powiedział stojący najemnik – Nie mam pojęcia co to było, ale jeśli tak go urządziło, to nikt znający taką historię nie zgodzi się, by pójść na taką samobójczą wyprawę.

Otworzyły się drzwi. Wyszedł z nich jakiś chłopak z tacą. Karczmarz krzyknął do niego, żeby podał piwo klientowi. Podszedł niezgrabnie do stolika pod oknem. Postawił tacę i chciał odejść, ale pijany, stary, brodaty, z ubytkiem zębów człowiek chwycił go za rękę. Powiedział:
- Co robisz po pracy mały? Może chcesz się ze mną zabawić?
Grupa najemników słysząc to zaczęła się śmiać.

Chłopak wyrwał rękę i zaczął się cofać w stronę baru.
- No proszę - powiedział któryś z najemników - Nasza sierotka ma chłopaka.
Chłopak obrócił się i Szkarłatny zobaczył jego twarz. Przez dziwne ubranie nie rozpoznał go. Był to Kar.
Spojrzał na Wojownika i powiedział:
- Ergo! To ty! Musisz mnie stąd wyciągnąć! Oni są szaleni! Każą mi odpłacać jakiś dług!
- Dzieciak pił i nocował tutaj a nie miał nawet zapłacić - powiedział karczmarz z za lady – Nie nazwałbym odpłaty w naturze, szaleństwem. Musisz nam zapłacić.
- Może on się zgodzi na twoją propozycję - powiedział jednooki najemnik, zwracając się do bohatera.
- Tak zgadzam się na cokolwiek. Tylko zabierz mnie stąd! - powiedział Kar patrząc na zainteresowanego nim mężczyznę siedzącego pod oknem.
- Nie wiem - powiedział Ergo - Wolałbym wziąć jego - wskazał na dobrze zbudowanego najemnika. Ten pokiwał przecząco głową - Albo jego - pokazał na innego, ale ten też odmówił bezsłownie - No to może ty? - wskazał na jednookiego.
- Nic z tego - odpowiedział - Bierz tego dzieciaka póki się zgadza.
- No dobra. Niech będzie - powiedział zniechęcony.
- Zaczekaj! Najpierw musisz mi zapłacić za niego! - powiedział karczmarz - Dwadzieścia złotych talonów.


*** 

Ergo zapłacił i kazał Karowi się zbierać a także przypomniał mu, żeby wziął swój sprzęt. Wyszedł na zewnątrz. Kar przebrał się i zbierał się do wyjścia. Gdy wychodził, najemnik z jednym okiem powiedział:
- Nie ciesz się tak młody. Jeszcze nie wiesz na co się zgodziłeś. Ten koleś chce iść do mechanicznego miasta po tą głupią przekładnie dla Tarona.
Karowi od razu zmieniła się mina. Wiedział o czym mówi najemnik. "Może jednak lepiej zostać?", pomyślał. Spojrzał w stronę mężczyzny pod oknem, uśmiechającego się w dziwny, ohydny dla niego sposób. To pomogło mu od razu podjąć decyzję. Wyszedł.
Na zewnątrz czekał Wojownik.
- Po co ty chcesz iść po tą przekładnie? - zapytał.
- Nie twoja sprawa - odrzekł - A te dwadzieścia talonów mi oddasz, jak dostaniesz zapłatę, kiedy wrócimy.
- I jak wrócimy - dopowiedział Kar. Poszli do maszynowni. Wojownika zatrzymali na wejściu ci sami mężczyźni, chcący po raz kolejny, by im zapłacił. Jeden z nich odpalał tanie cygaro w tym momencie. Ergo strzelił palcami a płomień z zapałki osmolił mu twarz. Mężczyzna podskoczył i znieruchomiał wybałuszając na niego oczy. Weszli bez problemów.

Wewnątrz Taron dał im mapy, narzędzia i uszkodzoną wersję przekładni, którą mieli znaleźć. Zębatka z czterema otworami w środku i o złotobrązowym kolorze, była pognieciona i popękana. Taron powiedział im, żeby przynieśli ile znajdą i o ile ją znajdą. Przechował ich kilka rzeczy, które nie było sensu brać ze sobą i wytłumaczył jak powinni dojść do fabryki, gdzie znajduje się przekładnia.
- Nie zapomnij naszej umowy - powiedział Bohater - Przyniosę ci tę przekładnie a ty mi dasz piorunochron i pięćdziesiąt złotych talonów.
- Tak pamiętam - odpowiedział - Jeśli nie macie więcej pytań możecie iść. Za cztery dni powinniście być z powrotem. Chociaż jednemu zajęło to pięć, ale...
- Temu, który przyszedł bez ręki i innych kończyn - przerwał Kar - Ciekawe kiedy zamierzałeś mu o tym powiedzieć?
- Podobno niczego się nie boi - odpowiedział mechanik – Poza tym nie miał tylko ręki.
- Tylko ręki! - powtórzył chłopak - Tylko ręki! On ledwie przeżył. Coś go zmasakrowało. A potem i tak umarł.
- To i tak nic w porównaniu z tym co mi zrobią srebrni - odpowiedział Taron - Wygnają mnie na burzowe pustkowia jak nie naprawię pewnej maszyny.
- To nie tak najgorzej - odrzekł Wojownik - W końcu jesteś mechanikiem. Coś byś wymyślił.
- Kapitan Krulio powiedział mi, że osobiście odetnie mi ręce i wydłubie oczy - odpowiedział.
- No tak - potwierdził Ergo - To trochę utrudnia sprawę.
Skończyli rozmowę, wyszli z budynku i poszli w stronę wskazaną przez mechanika, zagłębiając się w mechaniczne miasto.



Część 2

Szli między zniszczonymi przez czas budynkami, zbudowanym niegdyś z metalu i muru, dzisiaj podniszczonymi i rozpadającymi się. W niektórych miejscach leżało coś, co emitowało niebieskie błyskawice wyskakujące z jednego źródła i rozgałęziało się z tego punktu. Podchodzenie do tych dziwnych, zepsutych urządzeń groziło porażeniem, więc nikt nigdy ich nie badał. Kar opowiadał Ergo jak trafił do karczmy:
- Usłyszałem jak ty i Dast wspominacie o mechanicznym mieście. Próbowałem coś z niego wyciągnąć, ale nic mi nie chciał powiedzieć. Przybyłem tutaj najszybszą ścieżką. Dlatego byłem tu wcześniej. Czemu pojechałeś dalszą drogą?
Czarnoksiężnik nie odpowiedział. Nie zamierzał rozmawiać z Karem. Nadal zły, że ten ciągle za nim podążał. Tym razem musiał go pilnować. Wolałby kogoś bardziej przydatnego. Nie miał jednak wyboru. Nie chciał więc odpowiadać na jego pytanie. Ścieżkę dłuższą wybrał, aby uniknąć spotkania ze srebrnymi.
- Dotarłem więc tam przed tobą - kontynuował niezrażony brakiem odpowiedzi Kar - Postanowiłem czekać w karczmie. Zamówiłem sobie coś do picia. Nie wiedziałem, że ma alkohol. No i przyczepiły się jakieś dziewczyny. No i potem okazało się, że to co one niby stawiały, to na mój koszt. Uwierzysz. Potem kazali mi...
- Nie obchodzi mnie to! - przerwał bohater - Może spróbuj opowiedzieć to komuś, kogo to obchodzi.
- Myślałem, że chciałeś wiedzieć - zaczął Karson - Ostatnim razem groziłeś mi mieczem, żeby poznać odpowiedź.
- Ostatnim razem nie wiedziałem, że jesteś irytującym prześladowcą, samobójcą - odrzekł i dodał - Lub idiotą. Idziesz ze mną na misję z której może nie być powrotu. No i ciągle za mną łazisz. Potem muszę cię wyciągać z problemów.
- Od tego się ma przyjaciół - odpowiedział.
- Nie jestem twoim przyjacielem - odparł chłodno Wojownik, obracając się i spoglądając mu w oczy.
- Tym razem twoje oczy są czerwone! - odpowiedział chłopak ignorując jego ostatnią wypowiedź - W kopalni przez chwile miałeś szare. A potem znowu czerwone?
Czy mi się zdawało?
 
Czarnoksiężnik znów nie odpowiedział więc szli dalej. Mijał czas a Kar próbował rozkręcić jakiś temat. Ergo, albo go uciszał, albo ignorował nie odpowiadając. Większość czasu szli więc w milczeniu. Karson po jakimś czasie ponowił próby rozmowy.
- To jak jest z tym twoim unikaniem kłopotów? Nie pomyślałeś, że lepiej będzie, gdy przestaniesz chodzić ubrany na czerwono. To przyciąga uwagę - szli dalej a Wojownik milczał - Może jakbyś ubierał się w mniej jaskrawe barwy to...
- Zamknij się! - przerwał Ergo zatrzymując się.
- Hej nie musisz tak ostro - odparł - Wystarczyłoby...
- Ucisz się! Coś słyszałem - przerwał ponownie
Czarnoksiężnik.
Ucichli i zaczęli nasłuchiwać. Chłopak faktycznie, gdy się przysłuchał, usłyszał jak coś łazi po ciemnych zakątkach. Nie miał pojęcia co to. Wyjął swój miecz, który naprawiał w Erkhan w swoim warsztacie. Uruchomił go a ten zaiskrzył się niebieską błyskawicą. Miecz ten był krótszy od tego, który miał bohater i nie był rozkładany. Jarzący się energią błyskawicy, którą ówcześnie Kar go naładował. Szkarłatny popatrzył na wynalazek.
- Podoba ci się? Sam naprawiałem - powiedział chłopak - Teraz mogę być jak ty.

Z pobliskiej rury wyskoczył igwan. Rzucił się na Ergo. Wojownik zareagował mimo tego, że Kar go rozpraszał. Zrobił unik i jednym ciosem swojego miecza, który właśnie rozłożył, uciął stwora w pół.
Igwany przypominają jaszczurki tyle, że są większe i ludożerne. Bladozielone z głową otoczona z dwóch stron wachlarzem błoni niczym kobra. Długie ciało zakończone ogonem i łapy z pazurami i błoną. Preferują okolice takie jak miasta, ale też wolą unikać ludzi. Opuszczone miasto mechaniczne, nadaje się dla nich idealnie. Zawsze atakują w grupach. W tym przypadku nie było inaczej.

Karson stał jak wryty a Ergo zarzynał jaszczurki jedna po drugiej. Gdy pojawiło się ich więcej, schował miecz. Z ręki wydobyły mu się kule szkarłatnego ognia. Trzymał dłonie z trzema pierwszymi palcami rozchylonymi a dwoma zgiętymi. Kule ognia pojawiały się pomiędzy trzema palcami i były wystrzeliwane w igwany. Kilka strzałów wystarczyło, aby unieszkodliwić jaszczurkę. Niektóre nawet padały po pierwszych kulach. Kolejna podbiegła do Kara od tyłu i go wywróciła, gdy ten oglądał Czarnoksiężnika w akcji. Obrócił się w ostatnim momencie i wylądował na plecach, jednak reagując instynktownie, wbił miecz jaszczurce, gdy ta wskakiwała na niego. Mimo wbitego miecza próbowała go ugryźć. Był to jednak tylko ostatni wysiłek stworzenia. Jaszczurka w końcu osłabła a potem wydała ostatnie tchnienie. Chłopak zrzucił ją z siebie wstając.

Bohater widząc, że jest ich dużo wyciągnął bicz zdobyty w kopalni Dagrantium, zdobyty od pokonanego strażnika. Rozłożył najnowszy wynalazek technologii i ten zapłonął krwistoczerwonym ogniem wewnątrz, w miejscu gdzie powinien znajdować się płyn alchemiczny. Zaczął nim szlachtować kolejne igwany. Jedna za drugą padały na ziemie. Jednym uderzeniem z łatwością był w stanie zabić kilka jaszczurek. Uderzając biczem w specyficzny sposób tak, że bicz uderza o siebie, wywoływał małą eksplozje ognia, która zadawała uszkodzenia pobliskim przeciwnikom. Podpalał ich tak dużo, że w końcu igwany pouciekały. Najwidoczniej zrozumiały, że atak niema sensu, lub było ich już zbyt mało, aby coś zdziałać. Karowi udało się zabić jeszcze dwie, które Wojownik przepuścił osłaniając go.
- Zabiłem pare! - powiedział chłopak - Jestem teraz bohaterem tak jak ty.
- Do poziomu bohatera jeszcze ci trochę brakuje - odpowiedział. Uznał za oczywiste, że chłopak bez niego nie miał szans. Postanowił o tym nie wspominać - Idziemy!

Powędrowali dalej. Zapadał zmrok i zaczęli szukać miejsca, aby przenocować zanim udadzą się do fabryki. Minęli kolejne ruiny budynku i wyszli na kolejny plac. Tam zobaczyli zmasakrowanych martwych ludzi. Wiele z ciał miało ślady jakby coś je zagryzło a w niektórych przypadkach, ofiary zostały częściowo zjedzone. Leżeli tu już jakiś czas. Może od czterech tygodni. Ergo wiedział, że to zapewne jedna z czterech grup, wysłanych przez Tarona, o których wspominał mu Kar. Chłopak zatkał usta ze względu na ohydny zapach, wydzielany przez zwłoki.
- To pewnie jedna z grup - powiedział
Czarnoksiężnik. Przyglądnął się zwłoką z bliska, gdy mijali je, przechodząc przez plac - Igwany ich zaatakowały. To zwykli robotnicy. Nie mieli wiele szans z taką ilością. Ktoś w wolnej chwili będzie tu musiał wpaść na eksterminacje.
- A więc to jest ten metalowy potwór? - zapytał Karson.
- Nie sądzę - odrzekł - To tylko rozgrzewka. Najemników musiało pokonać coś potężniejszego. Z igwanami by sobie poradzili. No chyba, że to byli bardzo tani najemnicy.
Poszli dalej. W końcu znaleźli dziurawy budynek z muru. Weszli do niego. Było to zamknięte pomieszczenie. Ognisty
Czarnoksiężnik uznał, że to dobre miejsce. Przesunął pękniętą część muru skrywając niewielki otwór, przez który przeszli. Elektryczność płynąca przez kable na ścianach rozświetlała na niebiesko pomieszczenie. Złożyli się do snu. Kar próbował po raz kolejny pogadać ze swoim bohaterem, ale i tym razem mu się to nie udało. Wojownik nawet nie odpowiedział mu dobranoc.


Część 3
 
Wstali i kontynuowali podróż idąc przez parę godzin. Po drodze spotkali następna grupę trupów. Tym razem rany były trochę inne. Zwłoki też były częściowo pozjadane, ale ich rany, jak stwierdził Ergo, musiało zrobić coś innego niż igwany. Doszli do wielkiej przepaści. Na drugą stronę prowadził most, którego ściany były z przeźroczystego szkła. Tylko podłoga była z jakiegoś muru. Wydawał się być solidny i był jedynym przejściem na drugą stronę. Szkarłatny zatrzymał się i wyjął mapy. Obejrzał jedną z nich i tam był rysunek budynku, którego szukali. Zgodnie z opisem Tarona, miało go być widać z przed mostu. Czarnoksiężnik popatrzył na rysunek. Faktycznie budynek do którego zmierzali był widoczny. Teraz tylko przejść i będą zaraz w fabryce. Rzucił do Kara "Idziemy!" i weszli do mostu.

Idąc we wnętrzu mostu, szyby pozwalały im widzieć, co znajduje się wokół nich. Widzieli też dół co nie do końca podobało się Karowi. W dole można było zobaczyć fosę. Płynęła jakieś sto pięćdziesiąt stóp pod nimi i wydawała się płytka. Otaczały ją dwa strome górki, z którego wystawały kawałki złomu i innych dziwnych rzeczy. Również elektryczne błyskawice i iskry tryskały z niektórych miejsc.
Dzisiaj Kar nawet nie próbował rozmawiać z Ergo. Najwidoczniej ustał w próbach wymuszenia konwersacji. Chciał znów ponowić próbę, ale przerwał mu jakiś hałas. Obejrzeli się. Coś pędziło po dachach. Wskoczyło przez otwór brakującej szyby i spadło na murowaną podłogę mostu. Było to człekokształtne stworzenie. Nie miało oczu i szpony zamiast rąk. Było wielkości mniejszego człowieka. Miało szarą skórę i poruszało się na czterech kończynach. Chłopak podbiegł od razu i dźgnął stworzenie, swoim wzmacnianego błyskawicą mieczem. Nie zwracał uwagi na Czarnoksiężnika wołającego "Kar! Czekaj!". Bestia padła na brzuch, gdy elektryczność raziła ją przez wbity głęboko miecz Kara.
- Widzisz! Zabiłem go. - powiedział.
Chłopak był w błędzie. Istota wstała nagle odrzucając go w bok i rozszerzając swoją pozbawioną oczu twarz. Rozłożyła paszczę najpierw poziomo, potem pionowo, ujawniając, że ma dwa otwory gębowe. Ukazała w ten sposób niewielkie, ostre jak brzytwa zęby, rozłożone na całej szerokości i długości. Bestia zajarzyła się niebieską elektrycznością. Już wcześniej Ergo to zauważył. Wiedział czym owy stwór jest.

Stwór i Czarnoksiężnik podbiegli do siebie nawzajem a Ergo wyciągnął swój miecz. Zrobił zamach na bestię rozcinając jej otwartą paszczę. Stwór nadal żył, więc bohater zaczął ciachać bestię, swoim mieczem. Stwór upadł martwy. Niebieskie błyskawice powoli znikały. Ten odsunął się, wyciągnął ze zwłok stwora miecz Kara i rzucił nim pod jego nogi. Chłopak nadal w szoku siedział i wpatrywał się w bestię z otwartymi ustami.
- To ethyl - powiedział Wojownik - Pochłania energie różnego typu. Tutaj jest pełno energii błyskawicy, więc nią jest naładowany. To dlatego nie mogłeś go zabić, ani nawet zranić swoim mieczem. Jak już czymś się naładuje to jest niebezpieczniejszy, ale staje się wtedy podatny na inne żywioły, czy alchemię. W ten sposób można go zabić. Na przykład ten naładowany był błyskawicą a ja użyłem ognia, żeby go wykończyć. Nie mógł go więc pochłonąć. Są o wiele groźniejsze od igwanów. Masz szczęście, że żyjesz.

Chłopak chyba nie zrozumiał wiele z tego będąc w szoku. Wtedy usłyszeli masę kolejnych istot zbliżających się w ich stronę z miejsca skąd przybyli. Ergo rzucił "Wiejemy!" i obydwaj zaczęli uciekać. Wojownik i chłopak biegli w stronę, do której zmierzali przed starciem z ethylem. Igwany zbliżały się z każdą chwilą a do końca drogi jeszcze trochę brakowało. Niektóre z nich, wskakiwały do środka. W końcu Czarnoksiężnik i Kar dobiegli do końca mostu wychodząc wyjściem po drugiej stronie. Znaleźli się w jakimś pomieszczeniu. Bohater wyciągnął swój bicz i pociągnął nim za uszkodzone już wejście. Betonowy, podniszczony łuk zawalił się. Wejście zostało zasypane przez gruz. Choć igwany chodziły po górnej części mostu, to ten manewr uniemożliwił wejście tym wewnątrz. Pozostałe przeszły przez dach i szybko dostały się do budynku i zatarasowały wszystkie drogi ucieczki. Wojownik wiedział, że i tak to zrobią. Teraz przynajmniej nie musiał walczyć z nimi z dwóch stron.

Pojawiły się również z nimi ethyle. Nie było czasu zastanawiać się czemu dwa rodzaje stworów współpracują, czy po prostu polują na nich jednocześnie. Uderzył biczem zabijając kilka igwanów. Niektóre ethyle były naładowane niebieską błyskawicą. Zadał im cios biczem, ale te tylko się podniosły wścieklejsze. Najwidoczniej bicz był efektywny, ale tylko na słabszych przeciwników. Wyjął kuszę i zaczął zestrzeliwać stwory. Karson, na początku sparaliżowany strachem, jednak zdołał się otrząsnąć i zaczął zabijać igwany. Wojownik użył bicza wywołując potężną falę ognia. Następnie cisnął nią w stwory. Nie wystarczyło to by odpędzić ogromne stado. Wojownik wyciągnął niewielkie, okrągłe ostrze. Rzucił nim w ethyla a to obracając się, trafiło w niego, wbijając się do jego ciała. Zaczęło się obracać. Potem wróciło do niego.
Kar dopiero po chwili spostrzegł, że Czarnoksiężnik trzyma w ręce coś co jest połączone jakąś cienką linką. Domyślił się, że ten mechanizm, połączony w ten sposób z ostrzem, pozwala mu nim obracać. Ergo powtórzył serię rzutów na jeszcze kilku ethylach. Igwany eliminował biczem trzymanym w drugiej ręce.
Po kilku kolejnych minutach starcia narobiło się tyle ognia rzez magię bohatera, że stwory zaczęły uciekać. Gdy Czarnoksiężnik to zobaczył, przerwał ataki i wraz z Karem wydostał się z budynku.



Część 4

Dzięki ogniowi zgubili ethyle i igwany. Biegli w stronę fabryki. Doszli do drzwi i zobaczyli zgodnie z instrukcją Tarona dwa oddzielne zamki z dziurą z czymś w rodzaju rączki w środku. Podeszli do nich i każdy przekręcił swoją w tym samym momencie. Drzwi otworzyły się i weszli do środka.
- To teraz musimy znaleźć tą przekładnie - powiedział Kar.
- Ma być gdzieś na górze - odrzekł Ergo.

Fabryka była duża i wyglądała dość dziwnie dla nich. Nie wiedzieli czemu nawet nazywa się to fabryką, gdyż przy wejściu były rozstawione gigantyczne skrzynie z niewiadomą zawartością. Zastanawiali się nad tym do czasu, aż zobaczyli ogromne podniszczone taśmy fabryczne. Wyglądały na o wiele bardziej skomplikowany mechanizm niż jakikolwiek inny, który widzieli.
Pomieszczenie było dobrze oświetlone. Znaleźli w końcu schody. Szli przez nie dość długo. Były dużych rozmiarów. Jakby ta fabryka cała została zbudowana dla jakichś wielkich ludzi. Doszli do piętra opisanego przez Tarona i zaczęli szukać przekładni.
- Wiesz co właśnie zrozumiałem? - zapytał chłopak - Twoje płomienie były zwykłego koloru w kopalni, gdy nie miałeś kryształu. Gdy go wziąłeś zacząłeś strzelać czerwonym ogniem. To ten kryształ on ci daję dodatkowe moce. Zgadłem?
- I tak. I nie - odpowiedział Ergo - To dzięki niemu strzelam czerwonym ogniem, ale on tylko zwiększa moją moc. Dlatego ty nie mogłeś go kontrolować, gdy próbowałeś. On zwiększa tylko już posiadaną moc. A ty takiej nie masz.
- To ma sens, ale... - rzekł Kar - Hej! Skąd wiesz, że próbowałem?
- Gdy ci dałem w Ekrze mój sprzęt wyciągałeś go - powiedział - Jestem pewien, że się nim bawiłeś.
- No tak - przyznał Kar trochę zawstydzony
Zatrzymali się. Przed nimi były rozścielone zwłoki zabitych. Dwanaście trupów. Na końcu pomieszczenia znajdował się łańcuch wbudowany w ścianę. Obok niego z daleka, można było dostrzec kilka przekładni, po które tu przyszli. Podeszli ignorując masakrę i zaczęli oglądać wynalazek. Szkarłatny ujrzał masę skomplikowanych urządzeń, których nigdy w  życiu nie widział. Kar zakładał, że wystarczy pociągnąć za metalową dźwignie, więc Czarnoksiężnik to zrobił. Pomniejsze zębatki zaczęły ruszać się i napędzać nawzajem. Łańcuch zaczął się poruszać napędzany przez przekładnie. Chłopak powiedział, że da rady wyciągnąć przekładnie. Poczekali aż łańcuch ustawi się w odpowiednim miejscu i zatrzymali go. Kar zaczął wykręcać coś przy pomocy narzędzi od mechanika. Czarnoksiężnik czekał z założonymi rękoma.
Wtedy się zaczęło. Znikąd drzwi po prawej wybuchły wraz ze ścianą a przez nie wpełzło stworzenie całe z metalu. Miało jakby armaty zamiast rąk i gąsienice zamiast nóg. Na ramieniu miał mniejszą armatkę. Wyglądało to jakby był zrobiony z metalu, choć Ergo dobrze wiedział, że tak nie jest.
- Co to jest!? - zapytał Kar.
- Nie wiem! - odrzekł Wojownik - To chyba jakiś opancerzony stwór! Pospiesz się a ja go zajmę!

Niestety zajęcie go było zbyt trudne. Metalowy potwór wystrzelił pociskiem z działa. Czarnoksiężnik zablokował pocisk swoja bransoletą, ale ten wybuchł a siła odrzutu była tak silna, że go odepchnęło. Stwór wystrzeliwał z mniejszej armaty ostrymi i szybkimi, metalowymi pociskami. Wojownik jeszcze nigdy nie widział czegoś co poruszało by się z taką prędkością jak te pociski. Zasłaniając się tarczą krzyczał do Kara, aby się pośpieszył. Bohater skumulował swoją energię wytwarzając wielką kulę czerwonego ognia na poziomie swojego pasa. Rzucił nią w potwora, ale ta zdawała się tylko na nim rozbić i nic mu nie zrobić. Stwór wystrzelił wielkim pociskiem, ale Ergo znowu zablokował. Wybuch odrzucił go do tyłu. Karson wyjął coś z taśmy i przekładnie się wysypały. W pośpiechu wrzucił kilka do torby od Tarona.
- Mam! - zawołał - Wynośmy się!


Zaczęli uciekać a Ergo zasłaniał Kara swoją tarczą, blokując szybkie metalowe pociski. Wybiegli na korytarz i zaczęli biec w stronę schodów. Potwór jednym strzałem rozwalił cienką ścianę i przebił się do korytarza. Próbowali dobiec do schodów, ale stwór strzelił ponownie. Wojownik chciał zablokować, ale atak nie był w niego. Wybuchający pocisk rozwalił podłoże. Obydwoje zaczęli spadać. Uderzali o belki z metalu. Obijali się o nie, ale to spowalniało upadek. Wylądowali w pomieszczeniu ze skrzyniami, czyli przed wyjściem. Ergo wstał i odciągnął Kara za skrzynię, gdyż już za nimi spadał metalowy potwór. Bestia spadła uderzając twardo w ziemie. Zgniótł by ich, gdyby na nich wylądował. Kar trzymał się za rękę a bohater podtrzymywał go i pomagał mu dojść do wyjścia. Zanim tam dotarli, mechaniczny potwór już zdołał jakoś wstać i wystrzelić wybuchowy pocisk w wejście. Siła tego wybuchu odrzuciła Ergo i Kara. Dwójka schowała się za jedną ze skrzyń. Przez wybuch drzwi się zawaliły. Teraz nie mieli dokąd uciec.
- Zostań tu! Ja się nim zajmę! - powiedział do Kara Czarnoksiężnik.
- Nie masz z nim szans! - odrzekł - On cie zabije!
- Nie da rady - odparł uśmiechając się do niego, po czym wyskoczył z za skrzyni, stając twarzą w twarz z metalowym potworem. Potwór wystrzelił wybuchowy pocisk. Wojownik zablokował bransoletą a uderzenie odrzuciło go w tył. Szedł dalej. Wolno, lecz bez wahania. Mechaniczny strzelił kolejny raz. Czarnoksiężnik cofnął prawą nogę i ustawił się w pozycji, która pozwoliła mu zablokować pocisk bez cofania się, po mimo silnego odrzutu. Szedł dalej. Mechaniczny potwór strzelał małymi pociskami z metalu. Szybki ostrzał trafiał w Wojownika, ale jego tarcza wszystko blokowała. Stwór znów wystrzelił duży pocisk, a Ergo tym razem zrobił unik, odskakując efektywnie piruetem w bok.

Stał naprzeciw potwora. Wyciągnął swój rubinowy kamień, okuty w metalowej broszce, z metali przypominającymi złoto i srebro a także platynę. Pojawił się wokół jego nóg czerwony krąg z rysującymi się starożytnymi znakami. Potwór wystrzelił duży pocisk, ale bohatera, już okalał ogień krwistoczerwonych płomieni, które wystrzeliły od kręgu w górę jakby pod nim był palnik do gazu. Rakieta wpadła w czerwony ogień i zniknęła. Wewnątrz Ergo przechodził transformację. Ogień w kręgu otoczył jego ciało i zmienił się w pancerz, piękniejszy niż jakikolwiek, kiedykolwiek zrobiony. Płomienie opadły, ujawniając go po transformacji.

Metalowy potwór miał wreszcie godnego przeciwnika. Strzelał do bohatera z mniejszych pocisków i z większego, ale ten tylko unikał, daszując bardzo szybko, niczym by się teleportował. Stwór nawet zaliczył parę trafień, lecz te strzały wydawały się nawet nie ranić Ergo w tej formie. Kar oglądał starcie i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wojownik rzucał w mechanicznego wielkimi czerwonymi płomieniami z łatwością większą, niż przy rzucaniu kulami ognia bez transformacji. Mimo to falę ognia tylko lekko uszkadzały pancerz bestii. Unikając ataków cały czas daszował. Wskoczył na potwora. Wyrwał mu gołymi rękami mniejsze działo, zeskoczył i rzucił nim w niego. Następnie Czarnoksiężnik zamachał rękami i wywołał ogień, który zaczął go otaczać. Po chwili uformował się on w wielki miecz, tak samo efektowny jak jego pancerz. Wskoczył na potwora próbując uciąć mu ramię, z którego strzelał. Wbił miecz, przeskoczył na jego ramię i pociągnął go rozcinając metalową kończynę. Zeskoczył, po czym wrzucił swój miecz w otwór do pancerza po oderwanej metalowej kończynie. Miecz wpadł a Szkarłatny zaczął ruszać dłońmi co najwidoczniej kontrolowało miecz wewnątrz. Bestia zaczęła się dziwnie zachowywać, jakby coś rozwalało ją od środka. Mimo to nie krzyczała, ani nie wyła. W końcu pojawiły się na niej czerwone płomienie i wszystko wybuchło, wraz z Wojownikiem.

Kar poczekał aż dym opadnie. Zobaczył bohatera, który osłabiony, ale cały, już bez pancerza, wychodzi z za dymu. Dym z kolei, gdy opadł całkowicie, ujawnił zniszczone części pancerza mechanicznej bestii. Dwójka podeszła, by obejrzeć szczątki.
- Niema nic w środku - powiedział Ergo - To nie był potwór w pancerzu. To była maszyna.
- Maszyna! - powtórzył Karson - Może i by to mnie zdziwiło, gdybym nie zobaczył jak przed chwilą najpierw znikąd na tobie pojawia się pancerz a potem pokonujesz to coś, jakby było motylkiem. Co to w ogóle było? To ten twój klejnot?
- Tak - odrzekł - I to bardzo ważne, aby nikt nie dowiedział się o tym. Jeśli komuś o tym powiesz...
- A niby kto mi w to uwierzy! - odrzekł Kar po tym jak Wojownik celowo przerwał w pół zdania.
- Mamy przekładnie i zabiliśmy metalowego potwora - stwierdził Czarnoksiężnik - Czas się stąd wynosić.
Wyszli z fabryki i udali się do mostu. Kar miał chyba złamaną rękę. Mimo tego to Ergo był blady i wyglądał jakby zaraz miał się przewrócić. Przed wejściem do mostu Wojownik przysiadł. Był zbyt zmęczony.
- Co ci jest? - zapytał chłopak - Wyglądasz jakoś blado?
- Zmęczenie - odparł - Klejnot zabiera mi dużo sił witalnych. Poza tym spadanie z czwartego piętra bywa trochę męczące.

Nagle coś usłyszeli. Obejrzeli się i zobaczyli wychodzące z za fosy stworzenia.
- Ethyle! - zawołał Karson - Transformuj się i załatw je!
- A niby jak? - zapytał Wojownik - Nie mogę się transformować tak często. Musimy uciekać!

Ergo wstał i zaczęli biec do mostu. Dotarli i wspięli się na górę, gdyż wejście do wewnątrz było zawalone. Biegli i przeskakiwali przez braki szyb w dachu mostu. Ethyle sie zbliżały. Dwa pełzły po bocznych ścianach, po przeciwnych stronach. Ethyle z łatwością chodziły po szklanych ścianach. Wojownik obrócił się, wyjmując kuszę i prawie się nie zatrzymując strzelił do szyb rozbijając je. Obydwa ethyle spadły w przepaść. Igwany i ethyle z tyłu były coraz bliżej. Szkarłatny zatrzymał się krzycząc do oglądającego sie za siebie Kara, by biegł dalej. Chłopak usłuchał a bohater zatrzymał się strzelił w dwie szyby pozostawiając tylko dolną ściankę, na której było dużo gruzu. Wydawały się łatwopalne, więc podpalił je czerwonymi płomieniami. Wielkie ognisko zablokowało im drogę. Dobiegli do końca mostu i zeskoczyli na stały grunt. Dzięki pożarowi Ergo, ethyle i igwany zostały daleko w tyle. Dwójka udała się w stronę maszynowni Tarona.


***

Kar i Ergo obserwowali z oddali jak pracownicy Taron testują balistę na odległym murze. Balista wystrzeliła i obydwaj zobaczyli jej destruktywną siłę. Coś poszło nie tak i działo znowu wybuchło. Tym razem przy wystrzale.
- Jak myślisz co oni z tym zrobią? - zapytał Kar.
- Cokolwiek zrobią - odrzekł Ergo – Nie będzie to nic dobrego dla wrogów Algberta.
- Może nie powinniśmy... - zaczął chłopak, ale Czarnoksiężnik przerwał:
- Nie. Potrzebuje tego piorunochronu. Poza tym Taron na tym ucierpi. Dostarczymy im przekładnie.
Udali się do obozu. Taronowi prawie oczy wyskoczyły ze zdziwienia jak zobaczył, że nie tylko żyją, ale mają też przekładnie i to nie jedną. Nie posiadał się z radości. Posłał kogoś po ich rzeczy. Od razu kazał mu też przynieść zapłatę, czyli piorunochron i pieniądze. Gdy pracownicy mechanika sprzątali bałagan związany z próbą, Ergo i Kar siedzieli na metalowym chodniku. Chłopak pił niebieski płyn leczniczy od Wojownika który nie tylko podzielił się z nim, ale pomógł mu zawiązać rękę, aby szybciej się zrosła.
- Jak ręka? - zaczął rozmowę Czarnoksiężnik.
- Nieźle - odpowiedział - Płyn alchemiczny działa. Prawię nie czuję bólu. Za to czuję, że się leczy.

Pomocnik Tarona przyniósł i dał rzeczy dwójki i ich zapłatę. Taron pokazał i wytłumaczył jak używać piorunochronu. Gdy odszedł ucieszony z rozwiązania jego problemów. Karson zapytał:
- Jak my niby będziemy szli z jednym piorunochronem razem? Może poproś o jeszcze jeden czy coś?
- Nie będę cie oszukiwał Kar - powiedział Ergo - Wyprawa przez burzowe pustkowia jest tak niebezpieczna, że nawet ze zdrową ręką nie miałbyś szans - chłopak spojrzał z zawiedzeniem. Tym razem musiał się zgodzić z Czarnoksiężnikiem. Jego ręka nawet z alchemią, zagoi się najwcześniej za tydzień - Zatrzymaj całą zapłatę. Nie musisz mi oddawać za wykupienie cię.


Kar nie zdążył odpowiedzieć, gdyż właśnie na pole testowe wkroczyli srebrni rycerze. Kapitan Krulio przyprowadził tym razem znaczną ilość towarzyszy. Zmierzył wzrokiem Ergo i zwrócił się do Tarona:
- Jak wam idzie? Naprawiłeś tą maszynę czy nie?
- Udało się wreszcie zdobyć przekładnie kapitanie - powiedział uradowany Taron - Mogę ja naprawić. Potrzebuję tylko trochę czasu.
- Dobrze - odpowiedział kapitan i spojrzał na bohatera - Zapewne to ten, który dostarczył przekładnie? Czyż nie?
- Tak kapitanie - odpowiedział Taron lekko zdziwiony, że Krulio zgadł od razu.
- Dobrze - odrzekł i zwrócił się do srebrnych za nim - Aresztować go!
- Co? Ale Czemu? - zapytał Karson.
- Widział maszynę - odpowiedział Krulio - A nikt nie powinien jej widzieć.
- Na prawdę - odpowiedział Wojownik drwiąco - Wpuszczacie tu nawet pijaków a ja nie mogę oglądać tej waszej marnej imitacji tajnej broni?
- Oni mogą - odrzekł Krulio - Ale nie pozwolę oglądać jej Ognistemu Czarnoksiężnikowi.
Wszyscy się zdziwili. Nawet bohater. Skądś wiedzieli o nim. Tylko skąd? Kto go rozpoznał.
- Dosyć tego gadania. Brać go - Krulio powiedział do srebrnych, ale Szkarłatny już wyciągnął bombę dymną uruchamiając ją. Zadymiło się bardzo szybko i nikt już nie wiedział co się dzieje. Krulio po chwili znalazł wyjście z kłębu dymu. Nigdzie nie było widać Czarnoksiężnika. Gdy dym opadł nie było po nim już śladu.


***

Ergo stał na skraju miasta patrząc na niebezpieczne burzowe pustkowia. Aby odnaleźć kolejny klejnot musiał się udać do regionu zwanego Infernika. Najszybsza droga prowadziła przez burzowe pustkowia Vermilium. Miał piorunochron, więc mógł przejść przez nie bez ryzyka porażenia. Jednak w tym miejscu czaiło się wiele niebezpieczeństw.

Ognisty Czarnoksiężnik Ergo był gotów, aby się z nimi wszystkimi zmierzyć.


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz